Kilka dni po ostatnich wyborach parlamentarnych we Włoszech przed urzędami pracy na południu Włoch ustawili się pierwsi chętni po minimalny dochód gwarantowany. Nie miało znaczenia, że do powołania nowego rządu było daleko, ani nawet to, że lider zwycięskiego Ruchu Pięciu Gwiazd Luigi Di Maio już po wyborach określił czas wprowadzenia tego rozwiązania na kilka lat. Chętnych było tak dużo, że w jednym z miast na Sycylii urzędnicy wywiesili napis „Nie oferujemy uniwersalnego dochodu minimalnego”.
Silnym emocjom na ubogim włoskim Południu, nękanym przez wysokie bezrobocie zwłaszcza wśród młodych, towarzyszyła histeryczna reakcja światowych mediów. Nagłówki gazet i portali informacyjnych krzyczały o zwycięstwie populistycznej partii, gotowej wypłacać każdemu dorosłemu Włochowi 780 euro miesięcznie, a komentatorzy przepowiadali ostateczną katastrofę gospodarczą kraju z długiem publicznym sięgającym 132 proc. PKB. Przekaz był najczęściej pozbawiony niuansów: nieodpowiedzialni, zadłużeni po uszy Włosi dali się uwieść populistom i chcą wydać kilkanaście miliardów euro rocznie na bezwarunkowy dochód minimalny.
Tymczasem z opublikowanych w 2017 r. badań OECD wynika, że tego typu powszechne świadczenie w wysokości minimum socjalnego mogłoby we Włoszech przynieść nawet oszczędności budżetowe – o ile zostanie opodatkowane i o ile zostaną zniesione ulgi podatkowe (w tym kwota wolna od podatku) oraz dotychczasowe zasiłki dla osób w wieku produkcyjnym. Ten sam raport OECD („Basic income as a policy option. Can it add up?”) wykazuje niepokojąco niską efektywność współcześnie stosowanych systemów wsparcia. Według danych za 2013 r. na 35 państw należących do tej organizacji (a są to kraje definiowane jako wysoko rozwinięte i demokratyczne) aż w 12 transfery pieniądza publicznego bardziej zasilają 20 proc.