Dzisiaj dobiegają końca konsultacje Komisji Europejskiej w sprawie zmian czasu. W przeciwieństwie do wielu innych podobnych procedur, przechodzących najczęściej niezauważalnie, te akurat wzbudziły spore emocje. Chociaż na oficjalny raport będziemy musieli poczekać, to raczej nie jest wielkim ryzykiem przypuszczać, że zdecydowana większość Europejczyków opowie się za likwidacją dwukrotnej w ciągu roku zmiany czasu. Protesty są coraz głośniejsze, o pozytywnych stronach (pewna oszczędność energii) mówi się już mało, za to o negatywnych (np. kłopoty zdrowotne) bardzo dużo. Kolejni politycy próbują zresztą kreować się na wojowników, którzy umęczonym obywatelom oszczędzą tej przykrości. W Polsce walką ze zmianą czasu chce na przykład poprawić swoje notowania PSL.
Konsekwencje rezygnacji ze zmiany czasu
Komisja Europejska za wszelką cenę stara się utrzymać, przynajmniej pod tym względem, jedność w Unii. Czyli albo wszyscy zmieniają czas z zimowego na letni w ostatnią niedzielę marca, a potem z letniego na zimowy w ostatnią niedzielę października, albo nie robi tego nikt. Czarny scenariusz to bowiem sytuacja, w której część krajów ze zmian zrezygnuje, ale inne je utrzymają. Wówczas trudno byłoby zapanować nad chaosem. Jednak mało kto zastanawia się, jakie będą konsekwencje związane z porzuceniem tego zwyczaju. Wówczas każdy kraj musi zdecydować się tylko na jedną strefę czasową, obowiązującą cały rok.
Czytaj także: Zniesienie czasu zimowego to pomysł sensowny, ale realizowany w fatalny sposób