Choć od dymisji Pawła Chorążego minęło już ładnych kilka tygodni, to atmosfera w resorcie wciąż taka, że można siekierę zawiesić. 44-letni wiceminister inwestycji i rozwoju był w otoczeniu premiera Morawieckiego uważany za jednego z najzdolniejszych i najbardziej kompetentnych ludzi. A jednak musiał odejść. „Pan minister zdecydowanie zagalopował się w niektórych swoich wypowiedziach i to tyle, co mogę powiedzieć, bo to tematyka bardzo ważna” – tak brzmiał wyrok wydany przez premiera Morawieckiego. Przewina? Nieco wcześniej Chorąży powiedział w czasie utrzymanego w dość nieformalnej atmosferze spotkania w Klubie Jagiellońskim, że „napływ imigrantów do naszego kraju musi wzrosnąć, żeby utrzymać wzrost gospodarczy”.
Sęk w tym, że Chorąży wcale się nie zagalopował. Wiceminister mówił dokładnie to, co na jego miejscu powiedzieliby inni wpływowi ludzie z gospodarczego serca rządu PiS. A pewnie i sam premier Morawiecki. Dowody? Nie trzeba szukać daleko. Nie dalej jak w marcu minister inwestycji i rozwoju Jerzy Kwieciński (formalnie przełożony Chorążego) zaprezentował nowe priorytety rządowej polityki migracyjnej. Nawet na oficjalnej konferencji prasowej otwartym tekstem mówił, że w latach 2015–20 ubędzie blisko 590 tys. osób w wieku produkcyjnym. A w kolejnych latach ten proces jeszcze się nasili. Minister stwierdzał, że w 2030 r. pracodawcy będą mieli problemy z obsadzeniem co piątego stanowiska pracy – z 20 mln potrzebnych pracowników pracować będzie około 16 mln osób. Brakować będzie nie tylko pracowników wysoko wykwalifikowanych, lecz również tych o kwalifikacjach podstawowych.
Nowa sytuacja
Jak zapełnić tę lukę? Tylko poprzez import siły roboczej z krajów biedniejszych od Polski. Dlatego – zapowiadał Kwieciński – Ministerstwo Rozwoju w najbliższych miesiącach wdroży cały szereg ułatwień.