Adam Grzeszak
27 listopada 2018
Dlaczego jesteśmy zakładnikami węgla?
Węgiel parzy
Barbórka – święto górników – została wpisana na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa. Powoli także nasze górnictwo nabiera takiego charakteru. A węgiel w coraz większych ilościach musimy importować.
Świętowanie Barbórki w tym roku zaczęło się już w połowie listopada, bo zarezerwowanie występów śląskiego kabaretu Rak nie jest proste, a tradycyjna karczma piwna bez Krzysztofa Hanke, czyli Bercika, w roli prezesa starych strzech, obejść się nie może. Trzeba też uwzględnić kalendarz wiceministra energii Grzegorza Tobiszowskiego, szefa śląskiego PiS i pełnomocnika rządu do spraw restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego, oraz wielu innych ważnych gości, których również nie powinno zabraknąć.
Świętowanie Barbórki w tym roku zaczęło się już w połowie listopada, bo zarezerwowanie występów śląskiego kabaretu Rak nie jest proste, a tradycyjna karczma piwna bez Krzysztofa Hanke, czyli Bercika, w roli prezesa starych strzech, obejść się nie może. Trzeba też uwzględnić kalendarz wiceministra energii Grzegorza Tobiszowskiego, szefa śląskiego PiS i pełnomocnika rządu do spraw restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego, oraz wielu innych ważnych gości, których również nie powinno zabraknąć. W tym roku świętowanie trzeba było jednak przyspieszyć głównie dlatego, że 3 grudnia zaczyna się w Katowicach COP24, szczyt klimatyczny ONZ. Do stolicy Śląska zjedzie się 30 tys. delegatów z ponad 200 krajów, którzy będą debatować, co zrobić, by zatrzymać globalne ocieplenie, zanim ono zniszczy naszą planetę. Co zrobić, to już właściwie wiadomo – w jak największym stopniu ograniczyć zużycie paliw kopalnych, w tym szczególnie węgla. Spór dotyczy jednak tego, kto i w jakim tempie ma się ograniczać. Polskie stanowisko można streścić tak: możemy się ograniczać, byle powoli. Chcemy dla nas specjalnych przywilejów, bo my mamy węgiel i długo jeszcze go nie porzucimy. Projektowana od dawna przez rząd polityka energetyczna zakłada, że do 2050 r. zredukujemy jego udział w polskim miksie energetycznym do 50 proc. Dziś jest 80 proc. Protesty groźniejsze od smogu? Górnicy patrzą na to inaczej. Dla nich górnictwo to nie produkcja węgla, ale miejsca pracy, których zamierzają bronić. Dlatego trzy największe centrale związkowe – Solidarność, OPZZ i FZZ – zorganizowały własną konferencję klimatyczną PRE-COP24. Stronę rządową reprezentował wiceminister Tobiszowski, zaś świat nauki prof. William Happer z Uniwersytetu Princeton, który należy do klimatycznych negacjonistów. Tłumaczył górnikom, że zmiany klimatu mają charakter naturalny i nie są związane z emisją gazów cieplarnianych powodowaną przez człowieka. – To, co się dzieje, nie ma nic wspólnego z ochroną klimatu. Przez cały czas obserwujemy, że nowe kopalnie otwierane są w Indonezji, Chinach, w Ameryce Południowej. Skąd tam jest kapitał na to? To kapitał europejski, który został tam przeniesiony ze względu na bardzo niskie koszty pracy – grzmiał górniczy lider Kazimierz Grajcarek. Górnicy uzbrojeni w takie argumenty chcą dotrzeć do uczestników COP24 z przesłaniem, że walka ze zmianami klimatu nie musi pociągać za sobą dekarbonizacji i przechodzenia na odnawialne źródła energii oraz że ochrona środowiska jest ważna, ale jeszcze ważniejsze jest myślenie o miejscach pracy i niezależności ekonomicznej. Górnikom nie podoba się też walka ze smogiem, zwłaszcza gdy uderza w węgiel. Dlatego związkowcy oprotestowali rządowy program „Czyste powietrze”. Poszło o poprawki zaproponowane przez Piotra Woźnego, antysmogowego pełnomocnika rządu. W liście do premiera Mateusza Morawieckiego Solidarność napisała, że mamy do czynienia z „sabotażem gospodarczym” i lobbowaniem na rzecz zagranicznych producentów węgla. Chodzi o to, że parametry jakościowe zaproponowane dla spalanego w domowych piecach węgla „uderzają w polskich producentów, otwierając tym samym szeroko rynek na węgiel z importu, czyli pochodzący głównie z Rosji”. Poprawki pełnomocnika spowodowałyby wyeliminowanie z rynku kilku milionów ton najgorszych gatunków spalanych w domowych piecach, którymi handlują także związkowe spółki. Minister energii uwzględnił zastrzeżenia związkowców, więc mamy już normy jakości, ale takie, by nie przeszkadzały w węglowym biznesie. Bo bardziej niż smogu minister boi się górniczych protestów. Dlatego kiedy górnicy Polskiej Grupy Górniczej zażądali podwyżek, wystarczyła sama groźba dwugodzinnego strajku ostrzegawczego, by sprawę załatwić. Prawie 500 zł na rękę dla górników dołowych i 300 zł dla administracji. W Katowicach mówiło się, że podwyżkom niechętny był sam premier, który nie widział dla nich ekonomicznego uzasadnienia, ale nikt się tym nie przejął. PGG wyda w bieżącym roku na ten cel 280 mln zł (w przyszłym 300 mln). W momencie dokonywania podwyżek planowany zysk oscylował wokół 200 mln zł. A może być niższy, bo wygląda na to, że i w tym roku PGG nie wydobędzie zaplanowanej ilości węgla (30 mln ton). PGG, największa firma górnicza w Europie, ma dziś 5 mld zł długów. Prof. Jerzy Hausner wyliczył, że od początku transformacji państwo oddłużyło przedsiębiorstwa górnicze na co najmniej 150 mld zł. Każdego roku dokładaliśmy do górnictwa blisko 6 mld. Jeżeli porównać tę kwotę z nakładami przeznaczonymi na edukację i naukę, to ekonomiczny bezsens staje się oczywisty – uważa były wicepremier. Rosyjski gaz, rosyjski węgiel Polski węgiel parzy coraz bardziej, bo stanowi nie tylko obciążenie dla klimatu, ale jeszcze większe dla polskiej gospodarki. Pompujemy pod ziemię miliardy złotych w formie budżetowych dotacji czy dopłat do ZUS, ale także za pośrednictwem koncernów energetycznych, które jako akcjonariusze kopalń dopłacają do ich działalności, a potem koszty dopisują nam do rachunków za prąd. Mimo prowadzonego procesu restrukturyzacji i budżetowego wsparcia szanse na osiągnięcie rentowności polskich kopalń są wątpliwe. Decydują o tym nie tylko coraz trudniejsze warunki geologiczne, w jakich przychodzi pracować śląskim górnikom, ale także stan techniczny kopalń. Także organizacja pracy, która sprawia, że realnie wydobycie trwa przez kilka godzin dziennie, pięć dni w tygodniu. W tej sytuacji musimy coraz więcej węgla importować. W ubiegłym roku polskie kopalnie wydobyły 66 mln ton, a 13,4 mln ton sprowadziliśmy z zagranicy. W większości z Rosji, ale także z Australii, USA, Kolumbii, Czech. Trafia też do nas, choć nielegalnie, węgiel z objętego wojną Donbasu. W tym roku import węgla sięgnie 17 mln ton, a może być i większy. Polscy politycy długo nie przyjmowali tego do wiadomości, potem zaczęły się przymiarki, by zakazać importu rosyjskiego węgla albo obłożyć go wysokim cłem. Gdy okazało się to niemożliwe, bo o cłach decyduje Unia, powstał pomysł, by tak ustalić normy jakości, żeby węgiel ze wschodu wyeliminować. Okazało się jednak, że rosyjski węgiel ma lepszą jakość niż polski. Teraz mamy więc nowy polityczny pomysł, aby rosyjski węgiel wyprzeć z polskiego rynku za pomocą amerykańskiego. Brzmi to wszysko jak ponury żart – politycy przekonują nas, że nasze wydatki i poświęcenie na rzecz górnictwa nie idą na marne, bo polski węgiel zapewnia nam bezpieczeństwo energetyczne. Tymczasem dziś mamy taką sytuację, że gdyby Rosjanie chcieli wywołać u nas kryzys energetyczny, to nie musieliby zakręcać kurka z gazem (który jest symbolem naszego uzależnienia), ale wystarczyłoby, gdyby zatrzymali jadące do Polski pociągi z węglem. Być może w tej chwili pilniejszą sprawą niż rozbudowa gazoportu jest rozbudowa węgloportów, niegdyś tworzonych na potrzeby eksportu polskiego węgla, a dziś działających w przeciwnym kierunku. Polska energetyka wciąż potrzebuje węgla, którego polscy górnicy nie potrafią jej w wystarczającej ilości zapewnić, a PKP Cargo dowieźć. Choć minister energii przekonuje, że Polska intensywnie się dekarbonizuje, to 80 proc. energii elektrycznej wytwarzane jest w instalacjach opalanych węglem – ok. 50 proc. kamiennym, 30 proc. brunatnym. Jeszcze w większym stopniu uzależnione jest od węgla kamiennego ciepłownictwo. Ponad 70 proc. produkcji ciepła pochodzi z jego spalania i też słychać narzekania, że go brakuje. Węgiel w końcu jest podstawowym paliwem zużywanym indywidualnie w domach i małych kotłowniach. Spalamy go w coraz większych ilościach, to już ok. 12 mln ton. To on jest w dużej części odpowiedzialny za smog, bo jakość domowego paliwa i pieców, w których jest spalany, pozostawia najwięcej do życzenia. Tego węgla też brakuje, bo polskie kopalnie mają największy problem z zapewnieniem węgla grubego, w bryłach. To węgiel jest głównym winowajcą radykalnego wzrostu cen energii, który dziś przeżywamy. Z dwóch powodów. Po pierwsze, podniosła się jego cena. Na rynkach światowych ostatnio podrożał z 60 dol. za tonę do 100 dol. Polscy górnicy się ucieszyli, bo to jest cena zbliżona do naszych kosztów wydobycia, więc jest szansa na wyjście ze strat. Tyle tylko, że te wyższe ceny muszą zapłacić elektrownie, które dodatkowo jeszcze są akcjonariuszami PGG i w ciągu ostatnich dwóch lat włożyły w interes kopalniany 3 mld zł. Na tym nie koniec problemów, bo równocześnie wzrosły ceny emisji CO2. Prawa do niej sprzedawane są na aukcjach, kupują je właściciele instalacji, w których spalane są paliwa. To podstawowy mechanizm ekonomiczny polityki energetyczno-klimatycznej UE. Ma skłaniać kraje członkowskie do transformacji energetyki na niskoemisyjną i zużywającą jak najmniej energii oraz wspierać energetykę odnawialną. Chodzi o radykalne zmniejszenie emisji CO2 niszczącego klimat. I mamy problem, bo spalanie węgla powoduje największe emisje. Żeby wyprodukować 1 megawatogodzinę energii z węgla, do atmosfery musi trafić ok. 800 kg CO2. Pozwolenie na emisję tony gazu kosztowało jeszcze niedawno 6 euro, a dziś płaci się za nie 20 euro. Skąd ta podwyżka? Po prostu Unia przykręciła kurek z zezwoleniami, uznając, że niskie ceny nie spełniają swoich celów. Na tym jednak nie koniec, bo w 2021 r. wchodzą tzw. normy BREF dotyczące emisji innych szko
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.