Jasno widać, że podlegająca ministrowi sprawiedliwości prokuratura wybrała taką linię oskarżenia, według której Marek Ch. działał sam. Dla korzyści wskazanego przez siebie prawnika z Częstochowy złożył korupcyjną propozycję Leszkowi Czarneckiemu, kontrolującemu Getin Noble Bank i Idea Bank. Za 40 mln zł (suma nie pada na nagraniu, podaje ją bankier) były szef KNF zobowiązuje się, że plan Zdzisława (Sokala, szefa Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, ale też wskazanego przez prezydenta członka KNF), polegający na przejęciu banków Czarneckiego za przysłowiową złotówkę, nie będzie realizowany. Z przedstawionych zarzutów wynika, że Ch. najwyraźniej tę imponującą sumę miał zamiar zgarnąć do kieszeni znajomego. Tylko że koncepcja prokuratury nie bardzo trzyma się kupy.
Czytaj także: Kim są główni bohaterowie afery opisanej przez „Wyborczą”
Co trzeba wyjaśnić w aferze KNF
Dlaczego bowiem Zdzisław Sokal miałby odstąpić od realizacji planu, skoro według słów byłego szefa KNF był bardzo zdeterminowany? Czy działania prezesa KNF, usiłujące banki Czarneckiego przed nim obronić, nie wydawałyby się Sokalowi podejrzane? To niejedyne pytania, które muszą się nasuwać. Trzecie, jeszcze ważniejsze, brzmi: po co, skoro działał wyłącznie dla korzyści znajomego prawnika, Marek Ch. po nagranej przez Czarneckiego ukradkiem rozmowie udał się z nim do Adama Glapińskiego, prezesa Narodowego Banku Polskiego? Bank centralny do banków Czarneckiego nic nie ma, nadzoruje go wyłącznie KNF, która także od NBP jest niezależna.