Tak zwany mały ZUS to możliwość płacenia składek na ubezpieczenie społeczne (czyli emerytalne, rentowe, chorobowe, wypadkowe) nie w wersji ryczałtowej, ale od rzeczywistych przychodów. W ten sposób rząd chce ulżyć drobnym przedsiębiorcom, którzy od dawna narzekali na zbyt wysokie koszty prowadzenia działalności. Jednak już na samym początku pomysł wzbudził spore kontrowersje. Górną granicą jest bowiem ok. 63 tys. rocznych przychodów, a nie zarobków. Z „małego ZUS” nie skorzystają zatem ci wszyscy, którzy mają wyższe przychody, ale równocześnie spore koszty, więc wcale im się zbyt dobrze nie powodzi – na przykład kosmetyczki czy fryzjerki kupujące drogie materiały.
Mały ZUS – bliski termin
To nie koniec ograniczeń. Spora część przedsiębiorców z nowych rozwiązań nie skorzysta, bo po prostu jeszcze o nich nie wie. Tymczasem, kto do ZUS nie zgłosi się najpóźniej 8 stycznia, ten w tym roku składki zapłaci po staremu, czyli ryczałtowo (co miesiąc to ok. 1,3 tys. zł bez względu na wielkość przychodów). Przepisy są bezwzględne, chociaż Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców apeluje do premiera, by termin wydłużyć. Zobaczymy, jaka jest jego siła przekonywania.
Czytaj także: Zmiany w składkach emerytalnych i rentowych uderzą w najbogatszych
Z punktu widzenia rządu „mały ZUS” ma zalety i wady. Zaletą jest nadzieja na zmniejszenie szarej strefy. Kto będzie mógł zapłacić niższe niż dotąd składki, ten być może chętniej zacznie prowadzić legalną działalność. Z drugiej strony nowe zasady mogą oznaczać spadek wpływów do ZUS, jeśli skorzysta z nich spora liczba drobnych przedsiębiorców.