Pasażer zniesie wiele, ale w końcu cierpliwość się wyczerpuje. Tak było na początku sierpnia 2018 r. na lotnisku w Bordeaux, gdzie klienci linii Volotea czekali na wylot na Majorkę. Czekali długo i cierpliwie całą sobotę od wczesnego ranka, bo odlot był zaplanowany na godzinę szóstą. Nie doczekali się, ale obiecano im, że polecą następnego dnia. Gdy ponownie pojawili się na lotnisku, spotkali pasażerów z biletami na lot niedzielny. Tymczasem na płycie lotniska stała tylko jedna maszyna feralnej linii. Gdy okazało się, że jest ona przeznaczona dla tych z niedzieli, tym z soboty puściły nerwy i postanowili zablokować bramkę prowadzącą do samolotu. Zaczęły się przepychanki, interweniowała policja. Ostatecznie wściekli klienci linii Volotea odlecieli na wakacje z 29-godzinnym opóźnieniem.
Ostatnie lato było dla całego europejskiego lotnictwa chwilą próby. Jak wynika z danych portalu Flightstats, na większych lotniskach w czerwcu opóźnionych było 35 proc. lotów, w lipcu 38 proc., a w sierpniu 32 proc. Na pasażerów spadły wszystkie możliwe plagi – strajki kontrolerów ruchu lotniczego i pracowników części linii, na czele z Ryanairem, kłopoty z pogodą, długie kolejki do odpraw bezpieczeństwa i paszportowych, a nawet problemy niektórych przewoźników, także naszego Lotu z silnikami firmy Rolls-Royce w samolotach. Szybko zaczęło się szukanie winnych.
Lotnicza suwerenność
Zdaniem linii lotniczych sprawa jest jasna. One oferują coraz więcej lotów, bo chcą tego pasażerowie. – Latanie nigdy nie było tak dostępne jak obecnie. W ciągu ostatnich 10 lat średnie ceny biletów w Europie spadły o połowę. Pasażerowie mają dzisiaj do wyboru siedem razy więcej połączeń niż ćwierć wieku temu. To są złote czasy dla klientów – przekonuje Thomas Reynaert, dyrektor zarządzający Airlines for Europe, organizacji zrzeszającej największe linie lotnicze naszego kontynentu.