Co poszło nie tak w OFE?
Ekonomiści dzielą system emerytalny na trzy filary. Zaczynając od środka: drugi filar ma charakter przymusowy i kapitałowy. Tak właśnie działały w latach 1999–2014 Otwarte Fundusze Emerytalne. Składka do OFE była częścią obowiązkowej składki emerytalnej, a fundusze inwestowały pieniądze na rynku kapitałowym.
OFE miały kilka poważnych wad: wysokie opłaty, brak kontroli nad sposobem akwizycji w pierwszych latach oraz sztywne ograniczenia inwestycyjne, przede wszystkim wymóg trzymania 51 proc. aktywów w państwowych obligacjach. Zmniejszenie składki do OFE z 7,3 do 2,3 proc. w 2011 r., umorzenie połowy ich wartości w 2014 r. oraz automatyczne zawieszenie wpłat na fundusze sprawiły, że przestały spełniać swój cel.
Dlatego dziś politycy mogą mówić, że w OFE nie ma pieniędzy na emerytury – przeciętny uczestnik OFE ma na rachunku 10,2 tys. zł. Mniej więcej drugie tyle – na subkoncie w ZUS. To prawie nic jak na potrzebę przeżycia ok. 20 lat na emeryturze. Jednak należy pamiętać, że oszczędzanie to przedsięwzięcie na 30–40 lat, tymczasem najdłużej oszczędzający uczestnik OFE odprowadzał składki przez 20 lat, a ok. 80 proc. z nich – maksymalnie przez 15 (od 1999 do 2014 r.).
Osobną kwestią jest niedopasowanie strategii inwestycyjnej OFE, narzuconej prawnie: najpierw musiały one inwestować połowę środków w obligacje, a od 2014 r. nie mogą zupełnie kupować obligacji. Zarządzający nie mogą więc dopasowywać struktury portfela do tego, co się dzieje na rynku, ani do wieku uczestników. Historia OFE jest nauką dla tworzonych teraz Pracowniczych Planów Kapitałowych: to krótkowzroczne polityczne decyzje, a nie inwestycje giełdowe, sprawiły, że OFE nie zabezpieczyły przyszłych emerytów.
Czytaj także: PiS sięga po OFE. Jak na tym wyjdą przyszli emeryci? Jak zwykle
Co dokładnie dzieje się w ZUS?
Wracając do początku: pierwszy filar emerytalny to obowiązkowe ubezpieczenia emerytalne – nasz ZUS i KRUS. Odprowadzane przez pracujących składki są na bieżąco wypłacane obecnym emerytom, a ich wartość jest zapisywana na koncie ubezpieczonego. Teoretycznie wysokość emerytury z ZUS jest wypadkową odprowadzanych składek (a to łącznie aż 19,52 proc. wynagrodzenia!) i oczekiwanego dalszego trwania życia na emeryturze.
Zapisy na kontach podstawowych w ZUS są waloryzowane, czyli corocznie powiększane o wskaźnik zależny od tempa wzrostu zbieranych przez ZUS składek. W praktyce więc rosną tym szybciej, im szybciej rosną płace i liczba zatrudnionych. To nie wszystko: po umorzeniu obligacji z OFE w 2014 r. ich wartość zapisano na tzw. subkoncie w ZUS. Od tej pory księgowana jest tam też część składki emerytalnej: 7,3 proc. dla tych, którzy nie wpłacają do OFE, i 4,38 proc. dla tych, którzy po 2014 r. kontynuowali wpłaty do otwartych funduszy. Zapisy na subkoncie rosną w tempie odpowiadającym średniemu wzrostowi PKB z ostatnich pięciu lat.
Skomplikowane? To jeszcze nie wszystko. Prawie każde pokolenie uczestniczy w powszechnym systemie emerytalnym na trochę innych zasadach. Urodzeni przed 1949 r. – dziś w większości emeryci – funkcjonują w pełni w starym systemie, ich emerytury są zależne od ich poprzednich wynagrodzeń. Osoby urodzone w 1949 r. i później, które zaczęły pracę przed 1999 r. i reformą systemu emerytalnego, uczestniczą w hybrydzie nowego i starego systemu. Za okres pracy przed 1999 r. ZUS oblicza dla nich kapitał początkowy – w pewnym uproszczeniu hipotetyczną wartość ich składek odprowadzonych przed reformą, ale opartą na dochodach tylko z niektórych lat pracy. Kiedy zakończą pracę, ZUS zsumuje ich kapitał początkowy i wpłacone po 1999 r. składki i na tej podstawie wyliczy emeryturę.
Po przejściu na emeryturę świadczenia są waloryzowane o wskaźnik będący sumą inflacji i co najmniej 20-proc. tempa wzrostu wynagrodzeń. W praktyce jest to decyzja polityczna i często emerytury rosną szybciej niż ustawowe minimum. W ostatecznym rozrachunku wydatki ZUS na obecne emerytury są wyższe niż wpływy ze składek rocznie o ok. 20–35 mld zł. I wynika to nie tylko z demografii, czyli malejącej liczby pracujących i coraz dłużej żyjących emerytów, ale też z zasad waloryzacji składek i świadczeń. A także całego szeregu wyjątków od powszechnych zasad: niższych składek płaconych przez samozatrudnionych, emerytur minimalnych, wcześniejszych, górniczych, nauczycielskich, pomostowych, trzynastych, dla rodziców czworga dzieci...
W efekcie nasz pierwszy filar emerytalny przypomina wieżę z klocków budowaną przez małe dziecko i podobnie jest z jego stabilnością. Jeżeli nic się nie zmieni, za kolejne 5, 10 czy 15 lat, aby dotrzymać zobowiązań wobec emerytów, państwo będzie musiało jeszcze bardziej obciążyć pracujących, podnosząc składki. Tu dochodzimy do błędnego koła: im większe składki, tym większa motywacja do ich unikania poprzez pracę na czarno, samozatrudnienie, umowy cywilnoprawne czy przejście do KRUS (a to zupełnie inny temat). Niewykluczone też, że politycy będą ratować finanse publiczne, zmieniając zasady waloryzacji na mniej korzystne dla przyszłych emerytów – i stąd prawdopodobny spadek stopy zastąpienia z dzisiejszych ok. 55 proc. do nawet 20–30 proc. dla obecnych 30- i 40-latków.
Czytaj także: PiS chce wykupić Polskę za nasze pieniądze
Część emerytury ufunduje pracodawca
Już pod koniec tego roku część pracowników zacznie oszczędzać w Pracowniczych Planach Kapitałowych, jednym z flagowych projektów obecnego rządu. PPK mają zwiększyć przyszłe emerytury poprzez nakłonienie pracowników do zwiększania oszczędności prywatnych i zmuszenie pracodawców do dorzucenia się do tych oszczędności. Poza wpłatą od pracodawcy dopłaty, nazywane przez rząd państwowymi, finansowane są z Funduszu Pracy, na który składają się pracodawcy. PPK nie powtarzają najważniejszych błędów OFE: wysokość opłat jest uregulowana na niskim poziomie, a ograniczenia polityki inwestycyjnej umożliwiają pogodzenie wysokich stóp zwrotu i bezpieczeństwa. W pewnym uproszczeniu objęty PPK pracownik zwiększy swoje oszczędności emerytalne o 3,5–8 proc. ulokowane w PPK. Te pieniądze nie biorą się jednak znikąd. Pracownicy otrzymają mniejsze wynagrodzenie, a koszty pracodawców wzrosną.
PPK nie obejmą też ponad 3 mln samozatrudnionych, którzy płacą składki na ZUS w wysokości niezależnej od ich dochodów. Zdecydowana większość tej grupy odprowadza do ZUS minimalną wymaganą kwotę, zwiększając obecny dochód kosztem bardzo niskiego świadczenia w przyszłości. Część samozatrudnionych to dobrze wynagradzani specjaliści lub prosperujący przedsiębiorcy, którzy mogą sobie pozwolić na dodatkowe oszczędności.
W tej grupie są też osoby o niskich przychodach, dla których wykrojenie oszczędności na długi okres jest trudne. OFE dawały im możliwość efektywnego inwestowania oszczędności bez zwiększania kosztów. W Pracowniczych Programach Emerytalnych – do tej pory niszowym narzędziu, oferowanym w ramach systemu motywacyjnego przez nieco ponad tysiąc firm – oszczędzać mogli też pracodawcy, tworzący programy dla swoich pracowników. Powinni to wziąć pod uwagę zwłaszcza mali i średni przedsiębiorcy, gdy w przyszłym roku będą wybierać między założeniem PPK a PPE. Z drugiej strony pracownicze programy emerytalne są dla nich droższe: w PPE podstawowe wpłaty pokrywa w całości pracodawca (min. 3,5 proc. wynagrodzenia, podczas gdy w PPK obowiązkowa wpłata po ich stronie wynosi tylko 1,5 proc.).
Czytaj także: Ustawa o PPK podpisana. Godniej nie będzie
Nowe IKE, czyli stare OFE
Trzecim elementem nowej układanki emerytalnej mają być indywidualne konta emerytalne (IKE). To instrument obecny w Polsce od 2004 r., ale mało popularny – na koniec 2018 r. instytucje finansowe prowadziły niecały milion IKE i 0,7 mln indywidualnych kont zabezpieczenia emerytalnego (IKZE). Łącznie zgromadzono na nich ok. 11 mld zł.
Dla porównania: w OFE jest 162 mld zł na 15,8 mln kont. Rząd chce, aby w 2020 r. OFE zamieniły się w IKE. Przy transferze pobrana zostanie opłata w wysokości 15 proc. aktywów, przez niektórych nazywana „kolejnym rozbiorem OFE”. W rzeczywistości to nic innego jak przyspieszony podatek. Oszczędności z OFE wypłacane są razem z emeryturą przez ZUS, który potrąca od nich podatek dochodowy. Wypłaty z IKE są zwolnione z opodatkowania. Stawka opłaty została ustalona tak, aby opłata była równoznaczna z podatkiem. Jedynym kontrowersyjnym aspektem opłaty jest to, że rząd chce w ten sposób skonsumować przyszły podatek i uszczuplić dochody państwa.
Czytaj także: Cztery filary niewiary. Jak Polacy mają zaufać państwu i oszczędzać w PPK?
IKE i IKZE mogą mieć charakter różnych instrumentów finansowych (m.in. funduszy inwestycyjnych, rachunków maklerskich, ubezpieczeniowych funduszy kapitałowych). Od „zwykłych” oszczędności odróżniają je korzyści podatkowe: wypłaty z IKE są zwolnione z podatku dochodowego, IKZE są objęte 10-proc. podatkiem, ale wpłaty na nie można odliczyć od podstawy opodatkowania. Ulgi te działają wyłącznie, jeżeli wypłata następuje po 60., a w przypadku IKZE 65. roku życia.
Aby fiskus nie był zanadto stratny z powodu oszczędności emerytalnych, obowiązują roczne limity wpłat: na IKE w wysokości trzykrotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia, na IKZE 1,2-krotności. Nowe IKE, utworzone na bazie OFE, mają obowiązywać specjalne zasady, m.in. brak możliwości wcześniejszego wypłacania środków, a także jakieś ograniczenia polityki inwestycyjnej – szczegóły rząd ujawni dopiero na początku maja.
Emerytury najlepiej zbudować z własnych oszczędności
Z punktu widzenia uczestnika OFE przekształcenie funduszu w IKE nie zmieni wiele, nie sprawi też, że z tych samych pieniędzy zostanie wygenerowane więcej emerytury. Dopiero regularne wpłaty na konta (zwłaszcza tych, których nie obejmą PPK) mogą przełożyć się na realne finansowe zabezpieczenie na starość. Przy obecnej skłonności do długoterminowego oszczędzania Polaków – to niestety mało prawdopodobne.
Choć dziurę w ZUS da się ograniczyć, np. podnosząc wiek emerytalny, zwiększając aktywność zawodową i produktywność pracy, a także ograniczając wyjątki i przywileje emerytalne, najpewniejszym sposobem na zachowanie przyzwoitego poziomu życia na starość są własne oszczędności. Ich odkładanie hamuje jednak niski poziom edukacji ekonomicznej i finansowej, który sprawia, że nasze społeczeństwo jest krótkowzroczne i nieufne wobec rynku kapitałowego.
Pewne nadzieje można wiązać z pracowniczymi programami kapitałowymi, które wprowadzą na rynek finansowy szerokie grono osób do tej pory niemających z nim do czynienia. To pomoże oswoić się z inwestycjami i zmniejszyć obawy. Czy na tyle, aby wzrosły indywidualne oszczędności w IKE i innych instrumentach? W krótkiej perspektywie to wątpliwe.
Czytaj także: Czy można przeżyć za 10 zł dziennie?