Niedawny atak Kevina Kühnerta, szefa młodzieżówki SPD Jusos, na ustrojową dumę powojennych Niemiec – społeczną gospodarkę rynkową – mógłby zakrawać na niepoważny wybryk 29-latka, „komunizującego socjalisty”, gdyby nie wpisywał się w szersze tęsknoty młodego pokolenia do radykalnej rewizji dzisiejszego kapitalizmu.
W rozmowie z „Die Zeit” Kühnert marzył o socjalizmie „wolnych ludzi, skupionych raczej na zbiorowych potrzebach niż zyskach”. Prowokował pomysłem kolektywizacji BMW i uspołecznieniem rynku mieszkaniowego. W konkretach się migał. Odcinał się od dyktatury w NRD i od wprowadzanych dziś w Chinach punktów za prawomyślność, ale podkreślał, że samo istnienie realnego socjalizmu wymuszało na Zachodzie łagodzenie kapitalizmu świadczeniami socjalnymi.
Wybujałe ego
Krytycy Kühnerta wytykają mu pustosłowie. Zwracają też uwagę, że jego pomysły kolektywizacji i uspołecznienia są kompletnie niedzisiejsze. Ale nie inaczej jest w krajach, które dotąd uważały się za strażników gospodarki rynkowej. Bernie Sanders w USA i Jeremy Corbyn w Wielkiej Brytanii także sięgają do idei socjalistycznych i mają mnóstwo zwolenników.
W dziejach Republiki Federalnej młodzi socjaliści z Jusos nie raz wywoływali ideowe burze. W czasach Brandta domagali się radykalnej demokratyzacji Republiki – także uspołecznienia przemysłu. Ich podwójna strategia polegała na trzymaniu jednej nogi w SPD, by zdobyć tam wpływy, a drugiej w oddolnych ruchach społecznych. Tyle że teraz kontekst społeczny i gospodarczy w Niemczech, Europie i na świecie jest zupełnie inny niż przed 40 laty.
Wtedy w Europie Zachodniej panowała era socjaldemokracji, państwo socjalne nieźle funkcjonowało, a SPD miała 40 proc.