Początek lutego zszokował wielu lublinian korzystających z autobusów i trolejbusów. Tamtejszy Zarząd Transportu Miejskiego zlikwidował aż 15 proc. kursów komunikacji miejskiej, tłumacząc się brakiem pieniędzy. Dostał bowiem z budżetu miasta 30 mln zł mniej niż rok wcześniej. W soboty większość linii była obsługiwana co 30 minut, a w niedziele co 50 minut. W szczycie część pasażerów zostawała na przystankach z powodu gigantycznego tłoku. Oburzenie mieszkańców było tak wielkie, że przestraszone władze zdecydowały się trochę ograniczyć cięcia. Część kursów na początku marca została przywrócona, ale rozkład jest i tak bardziej dziurawy, niż jeszcze był w styczniu. Niestety, kilka milionów złotych, które wzmocni komunikację miejską, zostało zabrane z puli przeznaczonej na remonty dróg.
Lublin, tak jak wszystkie inne samorządy, płaci za przedwyborcze prezenty PiS, który obniżył w ubiegłym roku podstawową stawkę PIT z 18 do 17 proc., podniósł koszty uzyskania przychodu, a pracujących młodych w ogóle zwolnił z podatku od dochodów osobistych, póki nie skończą 26 lat. Zrobił to w dużej mierze kosztem samorządów, bo to do nich płynie prawie połowa przychodów z PIT. Aż 40 proc. trafia do gmin i to one dziś się zastanawiają, jak załatać budżetowe dziury. Okazuje się, że największą ofiarą jest komunikacja miejska.
Transport zbiorowy w znacznej części dotowany jest z budżetów lokalnych. W dużych miastach wpływy z biletów pokrywają ok. 30–40 proc. kosztów funkcjonowania komunikacji miejskiej. W mniejszych miejscowościach jest jeszcze gorzej. Strategie samorządowców są na razie różne, ale żadna z nich nie spodoba się pasażerom. Zielona Góra, podobnie jak Lublin, już na początku roku dokonała cięć w rozkładach. Mniej kursów jest także w Grudziądzu, a do ograniczeń szykują się następne miasta.