Minione tygodnie upłynęły w klubach na rozmowach o cięciach i zamrażaniu płac. Nie wszędzie szły gładko. Gdy M., duży sponsor rodzimego futbolu, słyszał o piłkarzach odrzucających kolejne wersje aneksów, w zasadzie im się nie dziwił. Uważa, że perspektywy są złe, kluby czeka drastyczny spadek przychodów. Procentami trudno rzucać, ale nie zdziwiłby się, gdyby w przyszłym sezonie budżety klubów skurczyły się minimum o połowę. – Jakie koszty tnie się w kryzysowych czasach w pierwszej kolejności? Na marketing i reklamę. Zwłaszcza gdy obecność na koszulkach piłkarzy i w przestrzeni stadionowej jest uzasadniona wyłącznie względami prestiżowymi, a nie ma konkretnego przełożenia na sprzedaż produktów czy usług.
Kolejne źródełka, które wyschły lub wyschną niebawem, M. wylicza długo. Zamknięte dla publiczności stadiony to brak wpływów z biletów. Kiedy widzowie wrócą, będzie problem z wynajmem vipowskich lóż: z punktu widzenia pokiereszowanych kryzysem prezesów firm to jeden z pierwszych kosztów do obcięcia. Odpada też komercyjny wynajem obiektów na imprezy masowe. A o sprzedaży koszulek i gadżetów można właściwie zapomnieć, gdyż napędzała je obecność na stadionie. – Wątpię w lojalnościowy zryw kibiców, którzy oglądając w telewizorze mecz na pustym stadionie, założą koszulkę z najnowszej kolekcji. Jeśli komuś w tych okolicznościach skoczy sprzedaż, to producentom piwa i czipsów – wieszczy M.
Renegocjacje
Największy prywatny sponsor polskiego futbolu ligowego, czyli branża bukmacherska, jeszcze długo będzie lizać rany, bo hibernacja sportu zahibernowała i zakłady na mecze. A punkty bukmacherskie mnożyły się w ostatnich latach przez pączkowanie. Trzeba je utrzymywać, płacić personelowi. Nie ma też pewności, że kibic z konieczności telewizyjny, uderzony przez kryzys, wciąż będzie skory, by obstawiać mecze.