Ruch lotniczy w Unii Europejskiej jest o niemal 90 proc. niższy niż rok temu. Według danych Eurocontrol od 1 marca nie odbyło się ponad 1,4 mln zaplanowanych lotów, a największą linią na kontynencie jest DHL Express, bo paczki, w przeciwieństwie do ludzi, wciąż podróżują.
Choć na razie rynek jest w hibernacji, przewoźnicy powoli szykują się do odmrażania. Każda linia podchodzi do tego po swojemu, a wszystkie i tak będą oferowały rozkład ograniczony o kilkadziesiąt procent w stosunku do założeń. Grupa Lufthansy od 1 czerwca planuje wykorzystywać 160 z ok. 760 samolotów, a Ryanair, normalnie największy w Europie, chce od lipca obsługiwać 40 proc. zaplanowanych rejsów.
Czytaj także: Lotnictwo w kryzysie, ale to nie agonia
Lotów będzie więc powoli przybywało, ale jednym z głównych pytań – poza tym, dokąd i kiedy można będzie latać – pozostaje, jak to latanie będzie wyglądało. Branża będzie musiała sprostać znacznie wyższym niż dotąd normom sanitarnym, co przełoży się na większą uciążliwość podróży dla pasażerów, choć niekoniecznie na wyższe ceny.
Maseczki, kontrole, biurokracja
Oczywiste jest, że podróżować trzeba będzie w maseczkach zasłaniających nos i usta. Branża apeluje o wprowadzenie wspólnych standardów, bo na razie odpowiedzialność za te procedury jest rozrzucona. Wielu przewoźników, w tym Lufthansa (która nie przestała latać w trakcie pandemii), wprowadziło już obowiązek noszenia masek przez pasażerów. Nie mogą jednak wymusić tego na lotniskach, gdzie ryzyko kontaktu z dużymi grupami osób i tym samym zakażenia jest większe, bo tam odpowiedzialność mają władze państwowe.