Eric dostał pracę w firmie designerskiej dwóch wspólników. I od razu projekt, który – jak się później okazało – podobał się tylko jednemu szefowi. Wielokrotnie próbował odejść, bo projekt oczywiście ugrzązł. Ale drugi szef wciąż oferował mu coraz większe pieniądze. Wymyślał więc zagraniczne wyjazdy, wynajmował najdroższe hotele i upijał się za firmowe pieniądze. W końcu, po trzydniowej popijawie, wracając nad ranem do domu, załamał się. Dziś Eric uprawia pomidory w jakimś squacie.
Praca Erica i milionów innych zatrudnionych na całym świecie jest bez sensu i stała się narzędziem społecznej opresji – twierdził zmarły we wrześniu David Graeber, amerykański antropolog, ekonomiczny guru zachodniej lewicy. Jego książki, m.in. właśnie o „pracy bez sensu”, nadały mu status naukowego celebryty, a polityczne zaangażowanie, jak napisał niedawno o zmarłym w „New York Timesie” noblista Paul Krugman, „przywróciło wiarę w publiczną odpowiedzialność intelektualistów za swoje słowa”. Do Graebera odwoływali się w Stanach m.in. Bernie Sanders i Elizabeth Warren, a w Wielkiej Brytanii – Jeremy Corbyn. Ale przede wszystkim na sztandarach nosiły go miliony młodych ludzi na ulicach zachodnich metropolii, buntując się przeciwko społecznemu i ekonomicznemu status quo.
Do młodych najlepiej trafiało to, co Graeber miał do powiedzenia o przyszłości kapitalizmu. Jako zadeklarowany marksista był przekonany, że ten system stoi na ostatnich nogach. Że jest ze swej natury wadliwy i trwale niestabilny. W jednej z książek porównywał kapitalizm do zarazy, która jest przykrym, ale niezbędnym etapem poprzedzającym rewolucję. Za Marksem twierdził, że to „zakamuflowane złodziejstwo” pracy. A miliony Erików pracujących bez sensu to najlepszy symptom zbliżającego się krachu kapitalizmu.