Metan (CH4) to gazowy dr Jekyll i Mr Hyde. Z jednej strony pożądany surowiec energetyczny pomagający światu odchodzić od węgla, z drugiej cichy zabójca klimatu, obok dwutlenku węgla najgroźniejszy gaz cieplarniany. Jako główny składnik gazu ziemnego służy nam do gotowania, ogrzewania, coraz częściej także do produkcji energii elektrycznej. Jest niezbędny w przemyśle chemicznym i do produkcji nawozów sztucznych. Wykorzystuje się go coraz częściej także w transporcie.
Dopóki mamy nad nim kontrolę, płynie rurami, gromadzony jest w podziemnych magazynach, gdy jest skraplany, wożony statkami-gazowcami, dopóty jest cennym surowcem, za który płacimy coraz więcej. Kiedy jednak wybiera wolność, ulatując do atmosfery, zamienia się w szkodnika. Bo nie tylko nasila efekt szklarniowy, przyspieszając ocieplanie się klimatu, ale także prowadzi do powstawania przygruntowego ozonu, zabójczego składnika smogu.
Rury i krowy
W przeciwieństwie do dwutlenku węgla, który pojawia się zawsze, gdy dochodzi do procesu spalania, metan nie jest substancją, której mamy w nadmiarze. Przemysł wydobywczy szuka go pod ziemią, pod dnem mórz, wyciska ze złóż łupkowych. Ale im intensywniej jest poszukiwany, wydobywany i zużywany, tym więcej ma okazji, by się ulotnić. W efekcie rośnie ilość gazu uchodzącego do atmosfery, a tempo niepokojąco przyspiesza.
„Najnowsze kompleksowe szacunki wskazują, że roczne globalne emisje metanu wynoszą około 570 mln ton” – stwierdza Międzynarodowa Agencja Energii (IEA) w raporcie Metan Tracker 2020. W porównaniu z ponad 36 mld ton CO2 to może wydawać się niewiele, ale trzeba brać pod uwagę efekt jego oddziaływania. „W skali stuletniej metan ma 28 razy większy potencjał tworzenia efektu cieplarnianego niż dwutlenek węgla i jest 84 razy silniejszy w skali dwudziestoletniej.