Decyzję o otwarciu galerii handlowych i sklepów meblowych w ostatnią sobotę listopada, po trzech tygodniach zamknięcia, przedsiębiorcy przyjęli jak skazaniec, który przed egzekucją dowiaduje się o ułaskawieniu. Dla wielu to nadzieja na ocalenie całego życiowego dorobku, bo „galernicy”, czyli prowadzący sklepy i punkty handlowe w galeriach handlowych, zawierając wieloletnie umowy dzierżawy z operatorami obiektów, muszą poddać się tzw. trzem kosom. To artykuł 777 Kodeksu postępowania cywilnego, dający możliwość egzekucji komorniczej zaległego czynszu bez procesu sądowego. Może uda się tym razem uciec spod kosy?
– Uzupełniliśmy środki do dezynfekcji. Wzmocniliśmy zespół. Jutro wszyscy przyjdą do pracy wcześniej. Przy wejściu do centrum i do sklepu stoją dozowniki z płynem dezynfekującym. Jesteśmy gotowi do ograniczenia liczby klientów. A przynajmniej taką mam nadzieję. Czy robimy jakieś specjalne akcje, promocje, żeby przyciągnąć klientów? Jesteśmy sklepem sieciowym. Żadnych informacji o promocjach nie dostaliśmy – relacjonował dzień przed sobotnim otwarciem Piotr, właściciel sklepu z odzieżą i obuwiem sportowym w galerii jednego z miast na Mazowszu.
Tego samego dnia Sejm przyjął ustawę dodającą 6 grudnia do listy handlowych niedziel. W sumie będą w grudniu trzy. Niby niewiele, ale zawsze coś. Nie pomogły protesty handlowej Solidarności i pikieta pod Sejmem, w którym związkowców wspierały sklepowe manekiny.
Bożonarodzeniowy handel zawsze działał jak dobrze naoliwiona maszyna. Ruszał tuż po 1 listopada, kiedy ze sklepów znikały znicze i chryzantemy, a ich miejsce zajmowały choinki, bombki i mikołaje. Z głośników sączyły się melodie „Jingle Bells” i „White Christmas”, co powodowało, że w organizmach klientów wyzwalał się świąteczny hormon.