Ubożeją nie tylko niewykwalifikowani robotnicy, ale także klasa średnia. Ci pierwsi doświadczają efektu „walmartyzacji” rynku pracy. Wal-Mart, sieć supermarketów będąca jednocześnie największym przedsiębiorstwem na świecie, zatrudnia około dwóch milionów Amerykanów. Zabrania im organizować się w związki zawodowe, unika, jak może, zapewniania dodatkowych świadczeń (jak choćby ubezpieczeń zdrowotnych), a płaci tyle, że w niektórych stanach pracownicy sieci po skończonym dniu ustawiają się w ogonkach do opieki społecznej, by za bony obiadowe przeżyć do następnego.
Szczęścia w Wal-Mart spróbowała Barbara Ehrenreich, amerykańska dziennikarka i pisarka, która wcieliła się w rolę jednego z dziesiątków milionów amerykańskich nisko kwalifikowanych pracowników. Swoje doświadczenie opisała w wydanej niedawno książce „Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć” (WAB, 2006 r.). Ehrenreich wiedziała jednak, że po kilku tygodniach upokarzającej i wyniszczającej pracy będzie mogła wrócić do zupełnie innego statusu.
Dłużej za mniej
Zubożenie dotyka jednak nie tylko ludzi z dołu społecznej hierarchii. Coraz trudniej żyje się klasie średniej, której przedstawiciele muszą coraz dłużej pracować, by zrealizować swój standardowy plan: kupić dom, wysłać dzieci na studia, opłacić ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne. Jak wylicza Center for American Progress, liberalny think-tank ekonomiczny z Waszyngtonu, w ciągu ostatnich 5 lat samo czesne za studia wzrosło średnio o 45 proc.
Ponadto, jak podaje w alarmistycznym raporcie Paul Craig Roberts, zastępca sekretarza skarbu za rządów Ronalda Reagana, w ciągu ostatnich pięciu lat pensje dla informatyków zmniejszyły się o 6,6 proc.