Efekt maski
Henryk Orfinger z Konfederacji Lewiatan: Po drugim lockdownie nikt z nami nie chciał gadać
Joanna Solska: – Nieźle urządził pan dziecko.
Henryk Orfinger: – Syn ma 45 lat i jest związany z firmą od kilkunastu. Pytanie, czy zechce nią w przyszłości zarządzać, padło sześć lat temu. Zgodził się i zaczęliśmy się zastanawiać, jak to zrobić. Po przejęciu sterów w grupie przez Pawła ja zszedłem z pierwszej linii, zostałem szefem jednej z naszych spółek, Hotele SPA.
Jak w układzie Kaczyński-Morawiecki.
Inaczej.
Nie przestał pan pociągać za sznurki?
Sukcesja jest trudna dla obu stron. Dla młodych, bo muszą nie tylko chcieć, ale powinni być także dobrze przygotowani do prowadzenia firmy, co bywa trudne, gdy osiągnęła już sukces. Poczucie, że ciężko będzie dorosnąć do rodziców, że ciągle będzie się do nich porównywanym, bywa paraliżujące. Dla starych też jest trudne, bo muszą być przygotowani do odejścia, a to nie jest łatwe. Dlatego zostawiłem sobie te hotele.
Pandemia pomogła?
Syn Paweł został prezesem Grupy Dr Irena Eris w zeszłym roku. Przejmował jedną z najlepszych firm rodzinnych w kraju, z uznaną pozycją na rynku, stabilną, z wytyczoną ścieżką dalszego rozwoju, którą wystarczy podążać. I przyszła pandemia, która przewróciła wszystko do góry nogami. Przestało być bezpiecznie.
Musiał pan wrócić?
13 marca, w piątek, byliśmy z Ireną, moją żoną, współtwórczynią firmy, w naszym hotelu w Polanicy. Kanałami lewiatanowymi dowiedzieliśmy się, że szykuje się jakiś lockdown, że zamkną restauracje; to był pierwszy ruch rządu. Zaczął się chaos. W hotelu pełno gości, a ja nie wiem nawet, czy w sobotę rano mogę im podać śniadanie. Czytam wieczorne rozporządzenie premiera, a z niego wynika, że restauracja w hotelu nie jest gastronomią, tylko usługą dodatkową.