Wakacje spędzimy w domu, czy gdzieś uda się wyjechać? A jeżeli tak, to dokąd? Emocjonalna huśtawka trwa. O tej porze roku większość z nas zwykle wiedziała, jak spędzi najbliższe letnie wakacje, a na zimowy wyjazd pakowała już walizki i torby. Biura podróży sprzedaż oferty letniej zaczynały wczesną jesienią poprzedniego roku, zachęcając klientów do jak najwcześniejszych rezerwacji. Chętnych na oferty first minute nie brakowało, bo najlepsze miejsca w szczycie sezonu znikały błyskawicznie.
Dziś nawet ci, którzy już coś zarezerwowali i wpłacili zaliczki, niczego nie mogą być pewni. Wszystko okaże się w ostatniej chwili. – Żyjemy jak na wulkanie. Każdego dnia sprawdzamy, jakie reguły sanitarne obowiązują w Polsce, a jakie w miejscach, do których wysyłamy naszych turystów. Wszystko zmienia się z dnia na dzień. Zwłaszcza polskie przepisy, ogłaszane z reguły z zaskoczenia, są bardzo nieprecyzyjne – tłumaczy Maciej Nykiel, prezes biura podróży Nekera. Jest pod wrażeniem ogłoszonej przed świętami „kwarantanny narodowej”, która następnego dnia okazała się „rozszerzonym etapem solidarności”.
Tak jak rząd gubi się we własnej nomenklaturze, tak organizatorzy turystyki gubili się w domysłach, co nowe reguły dla nich oznaczają. Zwłaszcza te, w których zapowiedziano, że osoby wjeżdżające do Polski po 28 grudnia transportem zbiorowym będą musiały przejść 10-dniową kwarantannę. – Co to jest „transport zbiorowy”? – zastanawia się prezes Nykiel. – Nie ma w prawie takiego pojęcia w przypadku regularnego przewozu osób w transporcie międzynarodowym ani turystycznym, a my na razie opieramy się na ustnych wyjaśnieniach urzędników. Sprawa jest dla nas ważna i pilna, bo nie wiemy, czy nasi klienci wypoczywający za granicą, przylatując do kraju po 28 grudnia, będą musieli odbyć kwarantannę.