Jesienią 2019 r. doszło w Warszawie do tragicznego wypadku drogowego. Pędzący ulicą Sokratesa na warszawskich Bielanach z prędkością ok. 130 km/godz. kierowca bmw nie zdołał zatrzymać się przed przejściem, na które weszło właśnie młode małżeństwo z dzieckiem w wózku. Przechodzili przez jezdnię, bo jadący wcześniej samochód ustąpił im pierwszeństwa. Kierowca bmw już tego nie zrobił, bo jechał za szybko. Potrącił mężczyznę, który w ostatnich sekundach starał się jeszcze ocalić żonę i dziecko. Ich uratował, sam zginął. Wypadków na przejściach dla pieszych zdarza się w Polsce każdego roku wyjątkowo wiele. Tylko w 2020 r. było ich 2871. Śmierć w nich poniosło 213 osób, a blisko 2,8 tys. zostało rannych. Średnio co trzeci pieszy, który zginął w ubiegłym roku w wypadku, poniósł śmierć na przejściu.
Medialne relacje o dramacie na Sokratesa (pisała o nim również POLITYKA) poruszyły społeczną wyobraźnię, zmobilizowały działaczy ruchów miejskich do walki o prawa pieszych i bezpieczeństwo na drogach. Zaczęli upominać się głośno o zmianę przepisów, tak by kierowcy zostali zobowiązani do ustępowania pieszym, zanim jeszcze wkroczą na przejście. – To był nasz postulat, z którym już wcześniej usiłowaliśmy się przebić do świadomości władz. Niestety, wysłuchać nas chciał tylko rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar, który poparł nasze starania. Ministerstwo Infrastruktury, odpowiadające za bezpieczeństwo na drogach, rozmawiać z nami nie chciało, choć miało badania, jak bardzo zagrożoną grupą są piesi – wyjaśnia Jan Mencwel, prezes stowarzyszenia Miasto Jest Nasze (MJN). Razem z aktywistami z wrocławskiego stowarzyszenia Akcja Miasto demonstrowali przed Kancelarią Premiera, licząc, że może Mateusz Morawiecki okaże większą wrażliwość niż minister Andrzej Adamczyk.