Kupowanie to władza, a władza zawsze wiąże się z odpowiedzialnością. Tu także za stan środowiska, bo w momencie przekładania czegokolwiek z półki do koszyka, siatki czy torby – wirtualnych lub rzeczywistych, oby wielorazowych – każda i każdy z nas porusza kamyczek, który gdzieś dużo dalej może doprowadzić do przykrej w skutkach lawiny albo pomóc zbudować bardziej odpowiedzialny model konsumpcji. Taki, który przerwie spiralę dewastacji natury i warunków, w jakich wyewoluował nasz gatunek, i w których najlepiej się czuje.
Jest bardzo długa lista argumentów przemawiających za tym, by uczyć się odpowiedzialnego kupowania i osiągnąć w nim wirtuozerię. Weźmy przykład kosztów produktów odzwierzęcych, zwłaszcza mięsa. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu mięso było symbolem luksusu i życiowej zaradności, w czasach transformacji królowało na stołach, dziś budzi poważne emocje i jest eliminowane z diety. Obok kwestii zdrowotnych coraz powszechniej przebijają się te środowiskowe (rozmowa na s. 69). – Bardziej roślinna dieta – mówi Marcin Tischner z międzynarodowej organizacji ProVeg, działającej na rzecz budowania roślinnej świadomości żywieniowej – ma mniejszy wpływ na środowisko, wiąże się z mniejszą emisją gazów cieplarnianych, mniejszym zużyciem wody, bardziej racjonalnym wykorzystaniem gruntów uprawnych czy ograniczonym ryzykiem zaniku bioróżnorodności.
Aktywiści wierzący w coraz bardziej bezmięsną przyszłość zwracają uwagę na sprawiedliwość społeczną. – Dominujący w Polsce model chowu i hodowli zwierząt – alarmuje Bartosz Zając z Koalicji Społecznej Stop Fermom Przemysłowym – prowadzi do spadku zatrudnienia w rolnictwie, likwidacji małych i średnich gospodarstw, to m.in. skutki systemowo śrubowanych kryteriów bioasekuracji.