Kate Raworth nie tworzy złożonych teorii ekonomicznych, choć doskonale zna stan naukowej wiedzy o gospodarce. Dlatego dostrzega, że to, co proponują obowiązujące podręczniki, nijak ma się do rzeczywistości. Dominująca teoria neoklasyczna nie uwzględnia tego, że gospodarka, jak każdy żywy organizm, do swego funkcjonowania potrzebuje zasobów materialnych, energii i dotyczy konkretnych społeczeństw. W świecie opisywanym tą teorią wzrost gospodarczy może trwać bez końca, co bardzo podoba się politykom. Skoro bowiem może być tylko lepiej, mierząc miarą PKB, to nawet mimo chwilowych zapaści można się zadłużać w przekonaniu, że spłata zobowiązań w przyszłości nie będzie problemem.
Nie wszyscy ekonomiści zgadzają się z takim podejściem. Już w latach 70. XX w. Nicolas Georgescu-Roegen, uczeń wielkiego Josepha Schumpetera, pokazał, że myśląc o gospodarce, należy uwzględnić prawa termodynamiki. Podpowiadają one, że każda aktywność wymaga przekształceń energii i prowadzi w konsekwencji do nieodwracalnego wzrostu entropii (miara rozproszenia energii, nieuporządkowania). Innymi słowy, w ograniczonym układzie – a takim jest Ziemia – nie może trwać nieograniczony rozwój.
Granice wzrostu
Do podobnych wniosków doszli autorzy słynnego raportu Klubu Rzymskiego „Granice wzrostu” opublikowanego w 1972 r. Po raz pierwszy potraktowali oni gospodarkę jako część większego systemu, którego opis wymaga uwzględnienia sytuacji demograficznej, stanu środowiska, dostępu do surowców i wytwarzania odpadów. Bo nawet jeśli nie zabraknie nośników energii i długo jeszcze będzie można wydobywać ropę naftową, gaz i węgiel, to ekologiczne koszty ich wykorzystania zniweczą korzyści. W efekcie mimo trwającego wzrostu jakość życia mierzona dostępem do czystego powietrza, zdrowej żywności, atrakcyjnego środowiska, bezpiecznych warunków egzystencji może się pogarszać.