Lotnisko w podlubelskim Świdniku będzie w tym roku obchodzić dziesiąte urodziny. Nawet przed pandemią nie spełniało pokładanych w nim nadziei, obsługując niespełna 400 tys. pasażerów rocznie. Jednak pod jednym względem mogło służyć za przykład dla innych portów. Linia kolejowa dochodzi tu do samego lotniska, a zadaszony peron znajduje się tuż obok wejścia do terminalu. Trudno o wygodniejszy dojazd pociągiem. Niestety, od listopada w ten sposób do lubelskiego lotniska już się nie da dotrzeć. Ostatnie połączenia zostały zawieszone, a zbudowaną w 2012 r. dwuipółkilometrową linię, łączącą stację Świdnik Miasto z lotniskiem, można śmiało uznać za symbol kolejowej niegospodarności. Kosztowała 27 mln zł, ale mało kto z niej korzystał. Pociągi nie czekały na opóźnione samoloty, a zmiany rozkładów jazdy następowały za późno, by dopasować się do nowych godzin odlotów. Nieliczne składy jeździły puste, więc samorząd województwa lubelskiego postanowił zlikwidować połączenie. Oficjalnie z powodu pandemii, choć lotnisko działa, a samoloty Ryanair, Wizz Air i Lot wciąż z niego latają.
Los podlubelskiej linii to tylko jeden z przykładów. Najpierw budujemy lub remontujemy tory, po których potem jeździ niewiele pociągów. Czasem, jak koło lubelskiego portu, znowu rdzewieją. A przecież dzięki unijnym pieniądzom wiele zapomnianych linii kolejowych dostawało szansę na powrót do życia. Samorządy wojewódzkie zgłaszały się do spółki PKP PLK zarządzającej infrastrukturą kolejową z wnioskami o remonty. Do dziś nie przychodzą zresztą z pustymi rękami. Mają do dyspozycji środki unijne, a do tego znajdują pieniądze na wkład własny. Po zakończonej modernizacji odbywa się niemal zawsze huczne otwarcie linii w obecności lokalnych władz i przedstawicieli rządu.
Tylko cztery kursy dziennie
Kiedy feta się kończy, potencjalnych pasażerów czeka w wielu przypadkach rozczarowanie.