Pokój bez żadnego widoku
Zakredytowani, czyli koszmar milionów. W Polaków uderzyło cenowe tsunami
Na ścianach nad łóżeczkiem dziecka Dominiki widać jaśniejsze prostokąty – po plakatach jej idoli z panieńskich czasów. Nie odmalowali pokoju, bo przenosiny do domu rodziców miały być tylko przejściowe. Była w ciąży, chcieli z mężem trochę zaoszczędzić na wkład do kredytu hipotecznego. – Zrezygnowaliśmy z wynajmu kawalerki, za którą płaciliśmy 1,7 tys. zł – opowiada Dominika, 28-letnia fryzjerka. Gdy ona wróciła do mamy i taty, on podnajął pokój w mieszkaniu studenckim. Ze względu na wzrost stóp procentowych z kredytem ostatecznie się wstrzymali. – Ale od kiedy mały się urodził, chcemy być razem, znowu coś wynająć. Niestety, ceny są z kosmosu: 2,5 tys. zł za 20 m klitki do remontu – dodaje. Jej życie rodzinne wygląda tak, że mąż przyjeżdża w sobotę, nocuje w jej pokoju na rozkładanej amerykance, a w niedzielę wieczorem wraca do Krakowa. I tak od ponad pół roku. Dominika czuje się jak w potrzasku.
Julia, 23-latka studiująca i pracująca w Warszawie, o tym, że ma się wyprowadzić, usłyszała w ubiegłym miesiącu. Mieszkanie, które wynajmuje z koleżanką, jest w kredycie. Właścicielowi po podwyżkach rat związanych ze wzrostem stóp budżet się nie spina. Chce sprzedać. – Obecny koszt wynajmu podobnych mieszkań to 600–700 zł więcej, niż teraz płacimy. Na dodatkową pomoc rodziców żadna z nas nie może liczyć, dorobić więcej nie ma jak, bo trzeba się też uczyć – wylicza dziewczyna. Obejrzały już 10 mieszkań, ale te tańsze zawsze kryją w sobie jakiś kiks. – W jednym ubikacja była na półpiętrze, w innym „w pakiecie” – opieka nad parą staruszków żyjących w tym samym lokalu. W ostatnim niższy czynsz zaoferowano mi w zamian za seks. Julia nie wie już, gdzie się zwrócić. Właściciel ciągle dzwoni.