Rażeni prądem
Rażeni prądem. Kto ustala te szalone ceny i po co? Odpowiedź nie jest prosta
Kryzys energetyczny w Polsce to jednocześnie kryzys obozu władzy. Astronomiczne rachunki za prąd, jakie dostają samorządy oraz przedsiębiorcy, obawy obywateli, że z energetyczną drożyzną sobie nie poradzą, stały się gorącym kartoflem przerzucanym sobie z rąk do rąk przez polityków Zjednoczonej Prawicy. Chodzi nie tyle o rozwiązanie problemu, ile o poparzenie konkurenta.
„Poleciłem Ministerstwu Aktywów Państwowych, które nadzoruje spółki energetyczne, aby wypracowało nowy mechanizm prezentowania cen, bo nie może być tak, żeby ten mechanizm kalkulowania cen tak drastycznie podnosił prognozy również samorządom” – zapowiedział premier Mateusz Morawiecki w odpowiedzi na dramatyczne wezwania gospodarzy miast i miasteczek, którzy pod wrażeniem czekających ich kilkusetprocentowych podwyżek energii ostrzegli o spodziewanej zapaści usług publicznych. Premier obiecał im 13,7 mld zł z budżetu i zapowiedział, że „spółki muszą być poproszone o inną kalkulację cenową. Mam nadzieję, że prezentacja innych cen będzie wkrótce”.
Wywołany do tablicy wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin, którego konflikt z premierem staje się coraz gorętszy, odpowiedział na Twitterze: „We wtorek przedstawię na Radzie Ministrów przygotowane przez @MAPGOVPL rozwiązania dot. ochrony odbiorców energii elektrycznej poprzez wprowadzenie ceny maksymalnej dla podmiotów wrażliwych m.in. szkół, szpitali ale również samorządów”. Wkrótce pojawiły się informacje o planie wprowadzenia dla odbiorców wrażliwych (żłobki, szkoły, kościoły, DPS) oraz samorządów maksymalnej ceny prądu – 618,24 zł/MWh netto. To o 40 proc. więcej od taryf zatwierdzonych przez prezesa URE na 2022 r., ale i tak dużo mniej, niż żądają dziś sprzedawcy energii. Przy okazji pojawił się pomysł „daniny Sasina”, czyli nałożenia na wszystkie duże spółki (nie tylko energetyczne), janosikowego: 50 proc.