Fałszywi technoprorocy
Musk jak Jezus? To żart, ale nie do końca. Przybywa fałszywych technoproroków
Wśród amerykańskich nerdów, czyli młodych entuzjastów nowych technologii, popularne są koszulki z wielkim napisem „WWED?”. To akronim kryjący zasadnicze pytanie: co zrobiłby Elon? (What Would Elon Do?). Chodzi oczywiście o guru nowych technologii Elona Muska, najsłynniejszego i najbardziej medialnego multimiliardera, twórcę i szefa m.in. firmy produkującej samochody elektryczne Tesla czy firmy kosmicznej SpaceX. Akronim nawiązuje do podobnego hasła popularnego wśród amerykańskich fundamentalnych chrześcijan, nakazującego, by w każdej sytuacji zastanawiać się, jak postąpiłby Jezus.
Musk jak Jezus? To żart, ale nie do końca. Elon kreuje się na technologicznego mesjasza i każe tytułować technokrólem. Przekonuje, że wszystko, co robi, robi dla dobra ludzkości, a tylko przy okazji dla miliardów, które zapewniły mu pozycję najbogatszego człowieka świata. Stworzył Teslę, by ratować Ziemię przed katastrofą klimatyczną, stworzył satelitarny internet Starlink, by zapewnić wszystkim ludziom dostęp do sieci (jego zbawienne działanie poznali już Ukraińcy), stworzył firmę Neuralink, byśmy mogli kiedyś połączyć swe mózgi z komputerami, a także transportową firmę kosmiczną SpaceX, by wywieźć ludzkość na inne planety (sam zamierza dożyć swoich dni na Marsie).
Prowadzi za sobą rzesze uczniów czekających na każde jego słowo, każdą wskazówkę. Zwłaszcza tę dotyczącą inwestowania, bo Elon sporo uwagi poświęca rynkowi kryptowalutowemu (były podejrzenia, że to on jest tajemniczym twórcą bitcoina). Przemawia zwykle za pośrednictwem Twittera, gdzie śledzi go 118 mln followersów, którzy potem analizują każde jego słowo, zastanawiając się, co chciał powiedzieć i jaki dał im sygnał. Bo Elon często zachowuje się w sposób nieczytelny i nigdy nie wiadomo – zgrywa się, czy mówi poważnie.