Największa od czasu kryzysu finansowego panika inwestorów i deponentów amerykańskich banków zaczęła się dość niewinnie. 8 marca Silicon Valley Bank (SVB), 16. pod względem aktywów podmiot na rynku amerykańskim (miał ich 209 mld dol.), ogłosił, że musi zebrać od inwestorów 2,25 mld dol. w celu wzmocnienia bilansu. Nastąpiło to tuż po tym, jak sprzedał Goldman Sachsowi portfel obligacji warty 21 mld dol., ponosząc przy tym 1,8 mld dol. straty. Transakcja była wymuszona, ponieważ bank mierzył się z dużymi wypłatami depozytów przez swoich klientów, napędzanymi m.in. wzrostem stóp procentowych i zamknięciem dzień wcześniej banku Silvergate Capital, specjalizującego się w obsłudze branży kryptograficznej. Większość deponentów SVB stanowiły fundusze venture capital i start-upy. Bank specjalizował się w ich obsłudze – miał dedykowane zespoły do obsługi takich klientów, umożliwiał im szybkie zakładanie kont i pozyskiwanie finansowania, funduszom natomiast umożliwiał podglądanie, w jaki sposób start-upy wydają powierzone im pieniądze.
Czytaj także: Bankructwo Silicon Valley Banku. Kryzys (na razie) zażegnany
SVB zbankrutował z powodu utraty zaufania
Po ogłoszeniu planów SVB te same fundusze venture capital spanikowały i zaczęły doradzać swoim klientom, by wypłacali środki z banku, ponieważ stoi on na krawędzi bankructwa. Efekt? Klienci wypłacili z banku 42 mld dol., czyli jedną czwartą wszystkich depozytów trzymanych w tej instytucji. 10 marca kalifornijski Departament Ochrony Finansowej i Innowacji (DFPI) przejął bank i wyznaczył Federalną Korporację Gwarantowania Depozytów (FDIC) na syndyka upadłego podmiotu.