Klucz w ziemi
PiS zabetonował grunty pod mieszkaniówkę. Ceny rosną, ale rygorystyczne prawo nie dotyczy wszystkich
Gruntów nadających się pod budowę mieszkaniówki nie brakuje, ale rząd PiS je „zabetonował”. Państwowi właściciele nie chcą, żeby trafiły na rynek, prywatnym utrudniają sprzedaż ziemi prawo i samorządy lokalne. Państwo jest jak pies ogrodnika – samo nie buduje, innym utrudnia. – Na rynku pojawiają się grunty prywatne, dla których najczęściej nie ma planów miejscowych, więc po co kupować działkę, jeśli nie wiadomo, czy można będzie zbudować na niej blok? – pyta retorycznie Artur B., rzeczoznawca zajmujący się wyceną działek budowlanych. Na zarobki nie narzeka, więc zastrzega nazwisko do wiadomości redakcji.
Radzi przyjrzeć się warszawskiej Białołęce. Właścicielami części atrakcyjnych działek są deweloperzy, którzy kupili je, zanim rząd PiS uchwalił ustawę o ustroju rolnym, zamrażającą obrót ziemią. Chcieli zdążyć przed jej wejściem w życie. Teraz czekają, bo nie mogą rozpocząć budowy, działki są rolne. Białołęka jest gminą warszawską, a w dużych miastach gruntów nadających się pod budownictwo wielorodzinne nie trzeba już odrolniać, tak postanowił rząd PO-PSL w 2008 r. W czym więc problem? Jest haczyk, wmontowany w prawo przez PiS – działka przestaje być rolna, jeśli teren jest objęty miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. Na 70 proc. powierzchni Białołęki go nie ma. W całym kraju jest jeszcze gorzej. Czyli grunty są, ale budować mieszkań nie ma na czym.
Wściekli są rolnicy, którzy zdecydowali się sprzedać ojcowiznę dopiero teraz. Obchodzą prawo, oferując klientowi najwyżej hektar. Cena – co najmniej 500 zł za metr. Rzeczoznawca taki jak Artur B. potwierdza, że wysoka cena za działki w tym miejscu nie jest wygórowana, przecież nabywca nie będzie tu sadził kapusty, tylko postawi bloki. Ale dziś nikt nie zapłaci tyle za grunt, na który nie ma planu.