Tesla Takedown, czyli Teslę niszcz. Czy da się w ogóle coś zrobić, by zabolało Elona Muska?
Najbogatszy człowiek świata Elon Musk stał się wrogiem publicznym numer 1. Zwłaszcza w USA, gdzie rośnie fala oburzenia na to, co robi i co mówi największy sojusznik Trumpa i członek jego administracji. Właściwie momentami można odnieść wrażenie, że to Trump jest sojusznikiem Muska i jego prawą ręką, a nie odwrotnie. Amerykanie mają już doświadczenia z prezydentem Trumpem 1.0, ale wersja 2.0 w tandemie z Muskiem ich wyraźnie przerasta. Zwłaszcza szokuje kierowany przez Muska DOGE, czyli Departament Efektywności Rządowej przy Białym Domu, którego zadaniem jest weryfikacja całej federalnej administracji i zwolnienie wszystkich, którzy zdaniem Muska są niepotrzebni. A zdaniem Muska niepotrzebna jest większość, więc trwa wielka czystka. Musk słynie jako niekonwencjonalny kadrowiec, największą sławę w tej dziedzinie zyskał, gdy wykupił Twittera, bo go denerwowało, że go moderują i z miejsca wywalił niemal całą załogę. Oczywiście w pierwszej kolejności polecieli moderatorzy. Kiedy okazało się, że Twitter przemianowany na X bez pracowników działać nie będzie, zaczęło się przywracanie do pracy części ludzi wiedzących, o co w tym chodzi. Być może z administracją państwową Musk ma podobny pomysł. Wszystkich zwolnić, a potem zobaczyć, co się zawali, i wtedy przyjmować na powrót.
Bawi się, manipuluje, hajluje
Wszystko to sprawia wrażenie, że miliarder znalazł sobie kolejną zabawkę, a Trump dał mu wolną rękę, by rozwalał, co chce, bo tak wierzy w Muskową genialność, że zakłada, że jak rozwali, to i poskładać będzie umiał.