Cel jest jasny i co do tego nikt nie ma wątpliwości: musimy lepiej sortować odpady, aby zbierać jak najwięcej tych nadających się do recyklingu i ponownie je wykorzystywać. W przeciwnym razie będziemy nie tylko szkodzić środowisku, ale także naszym portfelom. Już teraz Polska płaci co roku do unijnej kasy ponad 2 mld zł tzw. podatku plastikowego. To kara za tworzywa sztuczne, których nie wykorzystujemy ponownie. Poza tym grożą nam inne unijne sankcje. Już w tym roku powinniśmy poddać recyklingowi przynajmniej 65 proc. odpadów opakowaniowych, a w 2030 r. ten wskaźnik dojdzie do 70 proc.
Tymczasem Polska jako jedyny kraj w całej Unii Europejskiej nie ma nawet pełnego systemu Rozszerzonej Odpowiedzialności Producenta (ROP). Pod tym skomplikowanym hasłem kryje się prosta zasada – to firmy wprowadzające na rynek produkty, które staną się odpadami, powinny ponosić koszty ich zbiórki oraz przetworzenia bądź utylizacji. Nasze zaległości dotyczą zwłaszcza ROP w zakresie opakowań, a to zdecydowana większość odpadów, które należy poddać recyklingowi. Poprzedni rząd nie wprowadził odpowiednich przepisów, chociaż zgodnie z unijnymi regulacjami miał na to czas do 2023 r. Obecny próbuje nadrabiać zaległości. Niedawno Ministerstwo Klimatu i Środowiska zaprezentowało założenia nowych przepisów o ROP, a niedługo pojawi się projekt ustawy. Jeśli uda się ją szybko uchwalić, pierwsze zmiany pojawią się w 2026 r.
Zbiórki odpadów: kto płaci?
Jednak nie znaczy to, że budowa ROP przebiega w spokojnej atmosferze. Bo chociaż zarówno gminy, organizujące lokalne systemy zbiórki odpadów, jak i producenci wprowadzający opakowania na rynek zgadzają się co do potrzeby zmian, to już ich koncepcje są bardzo różne. Obie strony patrzą na siebie od dawna z podejrzliwością, bo gra idzie o wielkie pieniądze.