Tylko hali żal
Pogorzelcy z Marywilskiej 44. „Najpierw nas spalili, teraz przeganiają nas wynajęte zbiry”
Rok temu, 13 maja nad ranem, z centrum handlowego przy Marywilskiej 44 nie było już czego ratować. Płonęła powierzchnia mniej więcej dziesięciu piłkarskich boisk, gejzery ognia wzbijały się na wysokość kilku pięter, licznie przybyli strażacy czekali, aż żywioł strawi do końca góry odzieży, obuwia, wszelkich plastików, gum i innych produktów łatwopalnych, aż wybuchną wszystkie gazowe butle ze stoisk gastronomicznych. Jako sukces uznano, że uratowali od zajęcia się ogniem sąsiednią, mniejszą halę.
W mgnieniu oka poszedł z dymem biznes ponad siedmiuset przedsiębiorców. W centrum działającym od 2010 r. pracowało ok. 3 tys. osób. Jedna trzecia to byli Wietnamczycy. Ich specjalizacje: gastronomia, tania odzież i buty, manicure. Utrzymywali z tego biznesu całe rodziny, nierzadko trzy pokolenia.
Ci odeszli, ci zostali
Po pożarze sprzedawcy nie byli w stanie usiedzieć na miejscu. Pogorzelisko jeszcze się tliło, ruiny hali były otoczone barierkami, wzdłuż których przechadzały się policyjne patrole, a na przylegającym parkingu już gromadzili się starzy dobrzy znajomi. Towarzysze niedoli. Przyjeżdżali szukać pocieszenia, sondowali możliwość wejścia na teren spalonej hali (w złudnej nadziei, że cokolwiek ocalało), pomagali rozdawać paczki z żywnością, które sprawnie i szybko zorganizowała społeczność wietnamska. – Z myślą o wszystkich potrzebujących, bez względu na narodowość – podkreśla Tadeusz Walczak sprzedający w hali turecką odzież.
Wraz z żoną są w branży weteranami – zaczynali od stoiska na Stadionie X-lecia. Stracili na Marywilskiej 70-metrowy sklepik, jak wszyscy inni, zawalony towarem pod sufit, bo maj, okres komunijno-przedurlopowy, to jeden z pierwszych szczytów sezonu. A do tego jeszcze w weekendy był na Marywilskiej największy ruch.