Steven Anthony Ballmer ma w Internecie grono zagorzałych fanów, szczególnie wśród użytkowników serwisu YouTube, gdzie każdy może zamieścić pliki wideo. Ale swoją popularność zawdzięcza nie tyle renomie znakomitego menedżera, co wyjątkowo ekscentrycznym zachowaniom. Legendarny jest już jego małpi taniec podczas zjazdu pracowników Microsoftu. Po wejściu na scenę zaprezentował trwający prawie minutę pokaz bliżej niezidentyfikowanych odgłosów, połączony z chaotycznym skakaniem i tupaniem (taki amerykański Jożin z Bażin?). A na koniec wykrzyczał, że kocha swoją firmę. Innym chętnie oglądanym wideo na YouTube jest fragment jego występu na konferencji programistów Microsoftu, podczas której 14 razy z rzędu krzyczy słowo developers! (czyli ci, którzy zajmują się rozwojem oprogramowania), ciężko przy tym dysząc i intensywnie się pocąc. Ballmer to wulkan energii, dokładne przeciwieństwo spokojnego i wyciszonego założyciela Microsoftu Billa Gatesa.
Ale mimo oczywistych różnic charakteru Gates bardzo wcześnie zaprzyjaźnił się z Ballmerem. Poznali się pod koniec lat 70. podczas studiów na Harvardzie. W przeciwieństwie do Gatesa, który dyplomu nie zdobył, Ballmer skończył matematykę i ekonomię, uzyskując tytuł licencjata. Najpierw pracował krótko w Procter&Gamble, a potem dał się przekonać Gatesowi i przyszedł do raczkującego Microsoftu. Tam przewinął się przez wiele działów, zajmując w miarę rozwoju firmy coraz bardziej intratne stanowiska. Ukoronowaniem tej kariery był w 2000 r. awans na CEO (Chief Executive Officer), co odpowiada częściowo polskiemu prezesowi zarządu.
Numerem jeden w Microsofcie pozostaje do dziś Bill Gates, jednak ostatnie lata to ciągły wzrost znaczenia Ballmera. Gates stopniowo zaczął się wycofywać z codziennej działalności i, siłą rzeczy, ktoś musiał go zastąpić.