Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Jajo Kruka

Złote interesy rodziny Kruków

Wojciech Kruk Fot: Piotr Fotek/Reporter Wojciech Kruk Fot: Piotr Fotek/Reporter
W wyniku wrogiego przejęcia rodzina Kruków straciła kontrolę nad firmą, którą budowała od ponad 160 lat. Podobno jednak Wojciech Kruk nie narzeka: zjadł ciastko, ma ciastko i jeszcze sporo na tym zarobił.

To był najbardziej pasjonujący pojedynek ostatnich miesięcy. Starły się ze sobą dwa style prowadzenia biznesu. Tradycyjny, reprezentowany przez Wojciecha Kruka, właściciela najbardziej znanej firmy jubilerskiej. I nowoczesny, dynamiczny, jaki uosabia Rafał Bauer, ówczesny prezes grupy Vistula-Wólczanka. W tym pojedynku Kruk od początku bronił straconych pozycji. – Jeśli ktoś wprowadza firmę na giełdę, zachowując dla rodziny 28-proc. pakiet, to musi liczyć się z tym, że w każdej chwili może utracić nad nią kontrolę – uważa Beata Stelmach, prezes Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych.

Kruk niby się z tym liczył, ale nie do końca. Miał sporo czasu, by oswoić się z powolnym wymykaniem się firmy z rąk rodziny. Pierwszym, z którym trzeba było podzielić się udziałami, był Polsko-Amerykański Fundusz Przedsiębiorczości, który – za spory zastrzyk gotówki – przejął ponad 40 proc. akcji firmy W. Kruk. Amerykanie wnieśli do poznańskiej firmy nowoczesny styl zarządzania, ale akceptowali zasady Kruka, które jemu wydawały się żelazne: nie będzie handlował tureckim złotem ani łańcuszkami z metra, chociaż to wtedy dawało największą stopę zwrotu. W. Kruk miał być symbolem elegancji i luksusu, chociaż rodzina dostrzegała, że inni, mający bardziej pragmatyczne podejście do biznesu, idą do przodu o wiele szybciej.

Ale tym, co młodym, dynamicznym finansistom wydawało się w Kruku najbardziej wczorajsze, było przekonanie, że firmy nie da się prowadzić bez rodziny. Bo tak jak twarzą konkurencyjnego Apartu stała się Aneta Kręglicka, tak twarzami firmy Kruk są Wojciech i jego żona Ewa, a np. w salonie poznańskim także ich nieżyjący przodkowie. W ostatnie dni przed świętami za ladą, tradycyjnie, stają właściciele, by doradzać klientom w doborze obrączek czy brylantów.

Pieszczoch giełdowy

Z taką, być może wczorajszą, filozofią biznes Kruków rozwijał się nieźle, zwłaszcza w ostatnich latach, gdy firma (od 2002 r.) już była na giełdzie. – Ojciec zawsze mi powtarzał, że trudno być bogatym jubilerem w biednym kraju, więc cieszyłem się widząc, że poziom zamożności społeczeństwa zaczyna dorastać do wizerunku firmy – mówi Wojciech Kruk. – W PRL miesięczne zarobki wystarczały na zakup półtora grama złota, dziś zarabia się tyle w trzy godziny, chociaż złoto zdrożało dziesięciokrotnie.

Sprzedaż samych obrączek rośnie w firmie w tempie 50 proc. rocznie, więc akcjonariusze W. Kruk patrzyli z przyjemnością, jak zysk na każdej akcji podwaja się co dwa, trzy lata. Pozycja Wojciecha Kruka (formalnie był prezesem rady nadzorczej) nie wydawała się zagrożona. W każdym razie gdy przed rokiem któryś z członków rady wspomniał, że na mieście mówi się, iż Wólczanka zamierza kupić firmę, Kruk plotkę zbagatelizował. Rodzina, choć w jej rękach zostało tylko wspomniane 28 proc. udziałów, nadal pozostawała akcjonariuszem największym. Spory, bo około 40-proc. pakiet należał do różnych funduszy inwestycyjnych, które interesuje tylko to, czy na akcjach zarabiają. Jeśli tak – nie wtrącają się w zarządzanie. W przeciwnym razie po prostu pozbywają się papierów. Krukowi wydawało się, że skoro firma znosi złote jaja, on może spać spokojnie.

I to był błąd. Na firmę zaczął sobie ostrzyć zęby Rafał Bauer. Młodszy od Kruka o ponad 20 lat ma na rynku opinię twardego gracza, dla którego liczą się tylko liczby, nie sentymenty. Zmieniał branże jak rękawiczki. Zaczynał na początku lat 90. w finansowej, potem dał się poznać jako bezwzględny uzdrowiciel (m.in. gruntownie ograniczył zatrudnienie) Huty Szkła Ujście, by w 2003 r. wylądować w branży odzieżowej Wólczanka, wtedy już coraz gorzej radziła sobie na rynku. – Bauer to człowiek Macieja Wandzela – tłumaczy znany finansista. – Tam gdzie Supernowa Capital, fundusz kontrolowany przez Wandzela, przejmuje pakiet kontrolny, tam Bauer zostaje prezesem.

Wólczanka, tuż po zdobyciu tytułu najlepszego pracodawcy w kraju, pod rządami Bauera gruntownie redukuje zatrudnienie. Ale zaczyna odzyskiwać dobrą pozycję rynkową. Nie tylko wychodzi na plus, wkrótce potem łączy się z krakowską Vistulą, a następnie przejmuje Galerię Centrum, czyli dawne DT Centrum. Bauer inwestuje w produkcję, ale wie, że potrzebna mu jest także sieć sklepów. Ma śmiałą wizję rozwoju grupy, chce, żeby stała się polskim odpowiednikiem francuskiego potentata LVMH, znanego z luksusowych torebek Louis Vuitton, kosmetyków Diora, Givenchy, ale także markowych alkoholi, jak Dom Perignon.

Różne towary z najwyższej półki łączyć ma ten sam target – grupa zamożnych odbiorców. Niektórzy kpią, że Wólczance do Diora daleko, ale od dawna uważnie, acz z ukrycia przygląda się jej Jerzy Mazgaj, biznesmen z Krakowa. Na wyższej półce, na którą Bauer dopiero chce się wdrapać, Mazgaj już jest. Należy do niego sieć luksusowych delikatesów Alma Market. Ale nie tylko, to jego firma Paradise Group prowadzi w Polsce butiki superluksusowych światowych marek, jak Ermenegildo Zegna, Burberry, Emporio Armani czy Hugo Boss. W grupie, o której marzy Bauer, Mazgaj czułby się jak ryba w wodzie.

Ale towarzystwo Mazgaja niekoniecznie odpowiada Maciejowi Wandzelowi. – Zetknąłem się z nim przed kilkoma laty, gdy kontrolował tylko krakowską Vistulę – ujawnia Jerzy Mazgaj. – Ustaliliśmy, że kupię jej pakiet, ale wkrótce potem Wandzel zmienił zdanie. Vistula połączyła się z Wólczanką, ale emocje związane z niedotrzymaniem słowa pozostały.

Jerzy Mazgaj zaczyna, już bez porozumienia z Wandzelem, kupować udziały grupy Vistula-Wólczanka. Dzisiaj przypuszcza, że to właśnie mogło przyspieszyć ogłoszenie przez Wólczankę wezwania na akcje W. Kruka. Do wymarzonej przez Bauera grupy dóbr luksusowych złote jajo, jakim jest W. Kruk, pasuje jak ulał. Dlatego, bez próby dogadania się z rodziną Kruków, zaproponował pozostałym posiadaczom akcji firmy, by sprzedali je Wólczance po 23 zł 70 gr za każdą, czyli drożej niż na ówczesnej giełdzie.

O próbie wrogiego przejęcia Wojciech Kruk dowiedział się od dziennikarza, który zadzwonił zapytać o pierwszą reakcję. Tego samego dnia dostał list od Macieja Wandzela jako szefa rady nadzorczej Wólczanki. Że nie ma wobec niego wrogich zamiarów, nie wyobraża sobie W. Kruka bez Kruka i w związku z tym prosi go o spotkanie. Wyobraża sobie bowiem, że Wojciech Kruk mógłby zostać szefem rady nadzorczej w grupie. Kruk do dziś na list nie odpowiedział. Nie miał złudzeń, że nie po to Wólczanka zdecydowała się na wrogie przejęcie, żeby on, Wojciech Kruk, miał potem jeszcze w firmie coś do powiedzenia.

Nie do obrony

Beata Stelmach ze Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych dziwi się, że właściwie Kruk nie wykonał żadnej próby obrony. – Mógł przekonać fundusze, że firma, jeśli to on będzie ją nadal kontrolował, przyniesie im większe zyski – mówi. Mógł też poszukać inwestora z kapitałem i ogłosić kontrwezwanie. Czyli, gdy Wólczanka wyraziła gotowość kupienia akcji Kruka po 23 zł 70 gr, powinien był podnieść cenę. Zamiast tego w mediach zaczęły pojawiać się doniesienia, że rodzina Kruków, jeśli wrogie przejęcie firmy dojdzie do skutku, założy nowy, konkurencyjny interes. I że zdaniem Kruka montowanie grupy dóbr luksusowych nie ma najmniejszego biznesowego sensu. Brylanty i rolexy sprzedaje się zupełnie inaczej niż koszule.

Pomysły obrony firmy, jak twierdzi dziś Wojciech Kruk, przychodziły mu do głowy. Zgłosił się nawet do niego bank, gotowy pośredniczyć w znalezieniu inwestora. Miała nim być znana rodzinna firma jubilerska z Mediolanu. Najpierw się do fuzji z Włochami zapalił, ale zgasł, gdy zaczął liczyć. On zaproponuje cenę 24 zł, to Wólczanka ją podbije. Tak się zresztą stało – Wólczanka podniosła cenę do 24 zł 50 gr. Na czym skończy się ta licytacja? Na tym, że Kruk w wieku 60 lat będzie musiał na obronę firmy zaciągnąć kredyt, który trzeba będzie spłacać do osiemdziesiątki. Skoro Wólczanka na przejęcie 66 proc. akcji W. Kruka musiała się zapożyczyć na 300 mln zł, to on, razem z Włochami, musiałby wyłożyć co najmniej 200 mln zł.

Więc sam ze sobą przeprowadził rozmowę: odziedziczyłem po ojcu warsztat jubilerski, który – na dzisiejsze pieniądze – nie byłby wart więcej jak pół miliona złotych. Zrobiłem z niego firmę, której część warta 150 mln należy do rodziny. Nie ma się czego wstydzić. Nie można ryzykować utraty tych pieniędzy. I na koniec, językiem dzisiejszych finansistów, skonkludował – skeszuje się. Wezmę pieniądze. Akcjonariusze dowiedzieli się, że rodzina Kruków sprzedaje swój pakiet akcji Wólczance. Po prawie 170 latach firma W. Kruk przestała należeć do Kruków.

Do dziś jest przekonany, że każda próba obrony skazana była na porażkę. Giełda leci w dół, a fundusze inwestycyjne potrzebują gotówki, gdyż klienci wyzbywają się jednostek. I tak w ciągu kilku lat zarobiły na W. Kruku po kilkaset procent. Musiały sprzedać akcje po 24 zł 5o gr. Nietrudno było przewidzieć, że po wrogim przejęciu cena spadnie, chociaż nawet Kruk nie przewidział, że aż do 9 zł. Teraz fundusze, jak zechcą, mogą odkupić te same akcje za dużo mniejsze pieniądze.

Kiedy utwierdzał się w przekonaniu, że dobrze zrobił, zgarniając gotówkę, przyszedł mu do głowy pomysł. A gdyby część tych pieniędzy zainwestować w akcje Vistuli-Wólczanki? Akcje grupy, również z powodu ogromnej pożyczki na połknięcie Kruka, są przecież tanie. Wojciech Kruk za 30 mln zł kupuje 5 proc. udziałów Vistuli-Wólczanki, a Maciejowi Wandzelowi na wieść, że Kruk będzie się starał wejść do rady nadzorczej grupy, najwidoczniej puszczają nerwy. Zwierza się „Pulsowi Biznesu”, co myśli o biznesowych kompetencjach Kruka, który największe pieniądze zarobił w PRL na przekłuwaniu uszu. – To prawda – śmieje się Wojciech Kruk. – Chcieliśmy sprzedawać kolczyki, ale wtedy w kraju nikt nie przekłuwał uszu. Więc kupiłem na Zachodzie specjalny pistolet i sam osobiście przekłuwałem paniom te uszy taśmowo. Podchodziły czwórkami.

Drugie przejęcie

Jerzy Mazgaj, który do tej pory kupował akcje Wólczanki po cichu, po przekroczeniu 5 proc. musiał się ujawnić. – Liczyli, że wycofam się, gdy zobaczę, że Wólczanka ma 300 mln zł długu – przypuszcza. Ale się przeliczyli. Jego 6 proc. i Krukowe 5 proc. to razem tylko 11 proc. Albo aż, bo – jak słychać na giełdzie – Bauer z Wandzelem pojechali po bandzie. Supernowa Capital wycofała kapitał z Wólczanki, już jej nie kontroluje. Akcje spółki są rozproszone, a jej najpoważniejszymi udziałowcami są fundusze inwestycyjne. Pomysł Bauera, by budować grupę dóbr luksusowych, uznawały do tej pory za znakomity, odpowiadało im, że młody, skuteczny menedżer bez sentymentów prezesuje Wólczance. I nie przeszkadzało, że Maciej Wandzel, choć jego Supernowa Capital już nie kontroluje spółki, pozostaje szefem rady nadzorczej.

Nagle wszystko się zmieniło. Jerzy Mazgaj, jako jeden z największych udziałowców, zażądał, by do porządku obrad WZA (Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy) wpisać punkt „zmiany w radzie nadzorczej”. – I tak Mazgaj z Krukiem, przy poparciu niektórych funduszy, m.in. PZU, odbili Wólczankę z rąk Wandzela i Bauera – dziwi się inwestor giełdowy. Jeśli Kruk, mając w rękach zaledwie 28 proc. akcji firmy, powinien był się spodziewać, że straci nad nią kontrolę, to chyba tym bardziej powinien być na to przygotowany zarówno Bauer, jak Wandzel, którzy w ogóle nie mają udziałów.

Rafał Bauer nie chce na ten temat rozmawiać. Ten dotąd zimny i skuteczny menedżer przyznaje jednak, że ma do Wólczanki stosunek emocjonalny. To w końcu jego pomysł, a teraz realizować go mają ci, którzy wcześniej uznali, że jest marny. Jerzy Mazgaj, który został szefem rady nadzorczej Wólczanki, żałuje jednak, że Bauer złożył dymisję. Prezesem Wólczanki został Michał Wójcik, były prezes Vistuli, który po połączeniu z Wólczanką zdecydował się odejść. W branży twierdzą, że nie był w stanie dogadać się z Bauerem.

Mazgaj z Krukiem pobili Bauera jego własną bronią, bez sentymentów. Żeby jednak uniknąć niespodzianek w przyszłości, chcą wyemitować nowe akcje, by powiększyć swoje pakiety. – Nie jest dobrze, gdy firma nie ma wyraźnego właściciela, który ma do niej stosunek emocjonalny – uważa Jerzy Mazgaj. Bo w biznesie liczą się wprawdzie zimne kalkulacje, ale – jak pokazuje ta historia – równie ważne bywają emocje.

Joanna Solska

Reklama

Czytaj także

null
Fotoreportaże

Richard Serra: mistrz wielkiego formatu. Przegląd kultowych rzeźb

Richard Serra zmarł 26 marca. Świat stracił jednego z najważniejszych twórców rzeźby. Imponujące realizacje w przestrzeni publicznej jednak pozostaną.

Aleksander Świeszewski
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną