Dla każdego znaczy co innego. Dla zwykłych zjadaczy chleba to nowe monety i banknoty w portfelach oraz ceny poprzedzone znaczkiem €. Dla polityków to wygodne narzędzie mobilizacji elektoratów – odwracania uwagi od reform, których nie są w stanie przeprowadzić, albo terroryzowania wyborców, na których inne straszaki przestały robić wrażenie. Dla ekonomistów euro to z kolei eksperyment monetarny na niespotykaną skalę, próba stworzenia waluty bez państwa. Ten eksperyment wchodzi właśnie w decydującą, potencjalnie wybuchową fazę.
Zaczęło się 10 lat temu. W maju 1998 r. 11 państw Unii postanowiło zrezygnować z narodowych walut, a 31 grudnia zamroziło kursy marek, franków, lira, funta, szylinga, pesety, guldena i escudo względem wspólnej jednostki rozliczeniowej ecu. Dzień później ecu wydało na świat euro – tak powstała wspólna waluta, na początek używana tylko w transakcjach bezgotówkowych. Do portfeli trafiła dopiero trzy lata później, ale już w 1999 r. to Europejski Bank Centralny (EBC) objął pełną kontrolę nad polityką monetarną w eurolandzie.
Unia walutowa była dla Europy logicznym posunięciem. Tak jak i dzisiaj, w latach 90. większość jej krajów eksportowała towary głównie do siebie nawzajem, a ryzyko kursowe i konieczność ciągłej wymiany walut niepotrzebnie podrażały handel. Jednocześnie ekonomiści przekonywali, że Europa to tzw. optymalny obszar walutowy, gdzie wspólny pieniądz mógł przynieść zwielokrotnienie handlu i nowe miejsca pracy, a także bardziej stabilne ceny i łatwiej dostępny kapitał.
Moc z kryzysu
Z perspektywy dekady eksperyment jest wielkim sukcesem.