Biuro warszawskiej spółdzielni Dom 2000 Brzeziny jest od wielu dni zamknięte. Za wodę, wywóz śmieci, ogrzewanie płaci się bezpośrednio dostawcom. Były już prezes Grzegorz Stachowiak złożył 12 grudnia w stołecznym sądzie rejonowym wniosek o ogłoszenie upadłości spółdzielni. Dom 2000 Brzeziny siedzi po uszy w długach. Zalega z płatnościami za roboty budowlane, media, podatki, na ZUS. Sąd odrzucił wniosek z powodu uchybień formalnych i braków w dokumentacji, ale oznacza to tylko zwłokę. Następny wniosek mają złożyć pracownicy bankruta.
Przez wiele lat spółdzielnia miała dobrą opinię. Bank Gospodarstwa Krajowego dawał jej kredyty na budowę mieszkań lokatorskich. Wniosków o przyznanie takich kredytów (dotowanych przez państwo) jest co roku 2–3 razy więcej, niż bank może ich udzielić, i pieniądze dostają najlepsi. A przynajmniej powinni. Według Henryka Tracza, przedstawiciela na walne zebranie, spółdzielcy też nie znali prawdy. – Prezes Stachowiak zamiatał problemy pod dywan. Zarząd był jednoosobowy, rada nadzorcza związana z prezesem. Dopiero niedawno dowiedzieliśmy się, że już w 2005 r. zaciągnięto pierwszy kredyt na podreperowanie płynności spółdzielni.
Były prezes Stachowiak (podał się do dymisji) nie wyjaśnia, dlaczego spółdzielnia znalazła się w takich tarapatach. We wniosku o upadłość wymienia jedną nietrafioną inwestycję – kupno działki przy al. KEN, na której miał być zbudowany pawilon handlowy. Tymczasem w planie zagospodarowania działka przeznaczona została pod drogę (nie sprawdził?). Podaje również listę mieszkańców zalegających z czynszami i spłatami kredytów. Ale to jest kłopot wielu spółdzielni i do bankructw nie prowadzi.
Spółdzielcy, których mieszkania stanowią odrębną własność, mogą spać spokojnie.