Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Bankructwo stulatka

Na naszych oczach pada legenda motoryzacji - koncern General Motors. Sto lat - i wystarczy?

Jest taki ponury sowiecki dowcip z czasów stalinowskich. Sędzia pyta oskarżonego: ile macie lat? Czterdzieści - pada odpowiedź. Sędzia na to: i wystarczy. Przypomniałem go sobie kiedy pojawiła się informacja, że koncern General Motors, który niedawno świętował swoje stulecie, złożył do sądu wniosek o upadłość i ochronę przed wierzycielami. Sto lat - i wystarczy?

Na naszych oczach pada wielka legenda motoryzacji. Koncern, który przez dziesięciolecia był dumą Ameryki, najpotężniejszą firmą świata, największym producentem samochodów. Szefowie GM przekonują, że to konsekwencja gospodarczego kryzysu jaki dziś dotyka świat, że tego nie można było przewidzieć ani uniknąć. W rzeczywistości upadek General Motors zaczął się wiele lat temu. Być może wtedy gdy w USA pojawiły się pierwsze auta made in Japan. Budziły wesołość menedżerów z Detroit. Były małe, zawodne, kojarzyły się z tandetną taniochą. Ktoś taki miałby rywalizować z legendami amerykańskich szos? Z buickiem, cadillakiem, pontiakiem? Wolne żarty. Tymczasem Toyota, Honda, Mazda, Mitsubishi powoli i uparcie zdobywały rynek amerykański. Okazywało się, że są lepsze, bardziej niezawodne i tańsze niż legendy z Detroit. I już nie made in Japan, ale made in USA, bo produkowane w amerykańskich zakładach. Nagle okazało się, że to Japończycy zawładnęli rynkiem amerykańskim i sprzedają więcej samochodów niż amerykańskie koncerny.

A może upadek zaczął się wtedy gdy UAW, potężny związek zawodowy przemysłu samochodowego, wymusił na General Motors bajeczne programy emerytalne i opieki zdrowotnej? Pracownicy byli zachwyceni. Praca w GM dawała niezłe zarobki i gwarancję dostatniej emerytury. I nagle okazało się, że jeden pracujący w koncernie na utrzymaniu ma 3,6 emeryta.

Reklama