Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

W strefie turbulencji

Airbus w kłopotach

Wciąż nie znamy przyczyn katastrofy samolotu linii Air France nad Atlantykiem. To fatalna wiadomość dla producenta maszyny, Airbusa, który zaczyna odczuwać skutki najcięższego od lat kryzysu branży lotniczej.

Nieszczęścia chodzą parami - to powiedzenie raz jeszcze okazało się prawdziwe na początku czerwca. Zarówno Airbus, jak i Boeing ze sporym niepokojem oczekiwały tegorocznej edycji najsłynniejszego salonu lotniczego świata Le Bourget pod Paryżem. Jeszcze niedawno pęczniejące księgi zamówień na nowe maszyny nagle nie tylko przestały rosnąć, ale powoli zaczynają się kurczyć. Kolejne linie lotnicze odkładają dostawy nowych maszyn, albo nawet z nich rezygnują. Powietrzni przewoźnicy poniosą w tym roku łączne straty w wysokości być może nawet 9 miliardów dolarów. Spada liczba pasażerów, szczególnie w klasie biznes, a co gorsze, ropa powoli, ale nieubłaganie zaczyna drożeć. Tragedia lotu Air France 447 nie mogła zatem wydarzyć się w gorszym momencie.

 

Choć nie ustaje burza domysłów i spekulacji dotyczących przyczyn katastrofy, Airbus na razie z całym zamieszaniem radzi sobie całkiem dobrze. Tuż po wypadku otrzymał nawet wsparcie od przedstawicieli Boeinga, którzy pozytywnie wypowiadali się o modelu A330. To właśnie taki samolot uległ katastrofie. Linie lotnicze, po konsultacjach z producentem, zdecydowały nie wycofywać z eksploatacji maszyn tego typu. Byłoby to zresztą zadanie karkołomne, które zniszczyłoby siatkę połączeń wielu przewoźników. Do tej pory Airbus sprzedał bowiem ponad 600 sztuk A330 i ponad 300 egzemplarzy podobnego A340.

Wbrew pesymistycznym przewidywaniom salon Le Bourget nie okazał się dla Airbusa katastrofą. Co więcej, koncern może go uznać za bardziej udany od Boeinga. Choć zgodnie z oczekiwaniami tym razem linie lotnicze nie zasypały producentów lawiną zamówień, znaleźli się odważni mimo kryzysu. A Europejczycy dostali znacznie więcej zleceń od Amerykanów.

Reklama