Po południu 16 maja w Kancelarii Premiera panowała nerwowa atmosfera. Od czterech dni trwała licytacja polskich stoczni. Uczestnicy składali oferty za pośrednictwem Internetu, pozostając dla siebie anonimowi, ale rząd wiedział, kto bierze udział w przetargu. Godzinę przed zamknięciem wciąż brakowało najbardziej wyczekiwanej oferty. W końcu Donald Tusk kazał połączyć się z premierem Kataru szejkiem Hamadem Bin Dżasimem Al-Sanim. Kilkanaście minut później w systemie pojawiła się oferta Stichting Particulier Fonds Greenrights, spółki z Antyli Holenderskich, która ostatecznie wygrała przetarg na stocznie w Gdyni i Szczecinie.
Ktokolwiek złożył zlecenie, sprawa pozostała w rodzinie rządzącej. Gwarancje na zakup wystawił Qatar Islamic Bank, którego prezesem jest syn premiera Dżasim Al-Sani, zarazem dyrektor katarskiego banku inwestycyjnego QInvest, który doradzał przy całym przedsięwzięciu. Komu doradzał? Sądząc po tym, że przy przetargu skorzystano ze spółki w raju podatkowym, nabywcą nie było państwo Katar, tylko osoba prywatna, działająca na polecenie premiera. – Fundusze państwowe nie mają w zwyczaju korzystać z optymalizacji podatkowej, kupują z otwartą przyłbicą – mówi Christoph Schalast, profesor Frankfurt School of Finance and Management, specjalista od praktyk inwestycyjnych bliskowschodnich rządów.
Premier Kataru miał prawo zapomnieć o zapłacie za stocznie. Gdy 21 lipca mijał termin przelania 120 mln dol. na konto polskiego rządu, Al-Sani dopinał właśnie zakup udziałów w Porsche za 5 mld dol. Kierowana przez niego Qatar Investment Authority od kilkunastu miesięcy poluje na renomowane firmy, które w normalnych warunkach nie przyjęłyby katarskich pieniędzy, ale dotknięte przez kryzys na gwałt szukają inwestora.