Na pozór samochód jak wiele innych: Renault Kangoo be bop. Brak pedału sprzęgła i krótka dźwignia obok kierownicy sugerują, że to wersja z automatyczną skrzynią biegów. Uwagę zwraca tylko osobliwy świecący zielony pas wzdłuż nadwozia i brak korka wlewu paliwa. Kiedy samochód rusza, wszystko staje się jasne. Żadnych dźwięków poza chrzęstem żwiru pod kołami – to samochód elektryczny. Troska, z jaką obchodzą się z nim pracownicy działu badawczego koncernu Renault, świadczy najlepiej, jakie znaczenie ma to auto. To pierwszy egzemplarz pojazdów nowej generacji. W 2011 r. rozpocznie się ich masowa produkcja. Renault-Nissan chce być liderem nadchodzącej ery elektrycznej motoryzacji. Taki cel przed obiema firmami postawił prezes Carlos Ghosn. Trzeba się spieszyć.
– Kryzys spowodował, że niektóre projekty zostały wstrzymane, prace nad innymi spowolniono. Nie dotyczy to jednak pojazdów elektrycznych. Te mają najwyższy priorytet – wyjaśnia Matthieu Tenenbaum, zastępca dyrektora działu pojazdów elektrycznych Renault. Podobna sytuacja jest w Nissanie, gdzie powstaje elektryczny model Leaf.
Elektryczny Renault Kangoo Z.E. (zero emission, czyli nieemitujący spalin) także wewnątrz do złudzenia przypomina zwykły model spalinowy. Tyle samo przestrzeni dla pasażerów i miejsca w bagażniku, podobny zestaw zegarów. Nawet zaglądając pod maskę można przeoczyć różnicę: poprzecznie ustawiony silnik ukryty za plastikową obudową. Jest chłodnica, a nawet tradycyjny akumulator 12 V, bo elektronika wymaga chłodzenia, urządzenia pokładowe zaś tradycyjnego, niskonapięciowego zasilania. To, co najważniejsze, czyli zestaw litowo-jonowych akumulatorów 400 V, ukryty jest w przestrzeni pod minimalnie podwyższoną podłogą.
Można na nich przejechać 100 km, a może trochę więcej (wersja produkcyjna będzie miała zasięg 160 km).