Najważniejszą cechą polskich fizyków atomowych okazała się cierpliwość. Najcierpliwszy okazał się prof. Stefan Chwaszczewski z Instytutu Energii Atomowej, który czeka na elektrownię atomową od 57 lat. W 1952 r., gdy rozpoczynał studia na Uniwersytecie Moskiewskim, było jasne, że nic tak ściśle tajnego nie może w Polsce powstać. Ale pewne ślady rozluźnienia profesor odczuł w okolicach 1955 r., gdy pozwolono mu przekroczyć mury radzieckiego instytutu fizyki jądrowej, który wcześniej oficjalnie nie istniał. – Nawet notatek stamtąd nie można było wynosić – wspomina.
Potem już był długi okres oczekiwania na pierwszą polską atomówkę. Światełko w tunelu mogło się pojawić w latach 70., ale się nie pojawiło. – Jeden z bossów partyjnych powiedział wtedy, że jego sumienie patriotyczne nie pozwala mu mówić o energetyce jądrowej, gdy rządzi król węgiel – wspomina prof. Chwaszczewski i dodaje, że gdy Polska rozwijała swoją potęgę węglową, kraje bezwęglowe rozwijały atomówki. W tym czasie powstało na świecie 436 elektrowni jądrowych, które dają 16 proc. światowego zapotrzebowania na energię elektryczną. Najwięcej jest ich w USA, Francji i Japonii.
W Polsce fizycy atomowi schronili się w Instytucie Badań Jądrowych (taka była jego pierwsza nazwa), w okolicach Otwocka, w Świerku, gdzie 51 lat temu uruchomiony został sprowadzony z ZSRR pierwszy reaktor badawczy EWA (skrót od: Eksperymentalny, Wodny, Atomowy). Wykorzystywano go do wytwarzania preparatów izotopowych stosowanych w medycynie, ochronie środowiska i przemyśle oraz do badania struktury materiałów.