Jak poinformowała „Gazeta Wyborcza”, niedawno ludzie ci odezwali się w sprawie pułkownika doktora inżyniera G. z Akademii Obrony Narodowej, który ich zdaniem swoją pracę habilitacyjną „Zarządzanie logistyczne w sytuacjach kryzysowych w Polsce” przepisał z trzech prac naukowych kolegi z wydziału.
Sprawa wygląda na dętą i grubymi nićmi szytą, bo po pierwsze prace kolegi mają zupełnie inne tytuły (brzmią one: „Zarządzanie kryzysowe w sytuacjach zagrożeń nie militarnych”, „Zarządzanie logistyczne w sytuacjach kryzysowych” i „Logistyka w sytuacjach kryzysowych”). Po drugie, oskarżanie G. o ściąganie od kolegi jest absurdalne choćby z tego powodu, że G. jest pułkownikiem, a kolega tylko profesorem, w dodatku zatrudnionym w instytucie, którym kieruje G. Po trzecie trudno wykluczyć, że łudzące podobieństwo prac G. i jego kolegi jest zupełnie przypadkowe. Jak wiadomo, takie przypadkowe łudzące podobieństwo zdarza się nie tylko pracom naukowym, ale także ludziom, którym nikt nie czyni z tego zarzutu, i słusznie.
Zdaniem części fachowców, w przypadku G. można mówić co najwyżej o „obszernym zapożyczeniu”, co wydaje się praktyką normalną choćby dlatego, że po kilkuset latach istnienia nauki naprawdę trudno wymyślić, a następnie opisać coś zupełnie samemu. Musimy się przyzwyczaić, że żyjemy w nowoczesnym kraju, w którym każdy może to i owo zapożyczyć pod warunkiem, że potem odda, oczywiście z odsetkami. Nie wiemy, czy w przyszłości ktoś nie będzie chciał zapożyczyć czegoś od płk. G., ale gorąco wierzymy, że płk G.