Oficjalnie województwo ma 1,04 mln mieszkańców. Wlicza się jednak w to 80–100 tys. osób, które wyjechały na stałe do Niemiec w latach 80., ale się nie wymeldowały. Czasami już nie żyją, lecz trafiają np. na listy do głosowania. Jeżeli warunkiem samodzielnego istnienia województwa miałoby być co najmniej milion mieszkańców, to Opolszczyzna byłaby w kłopotach. Od tego trzeba jeszcze odjąć ok. 100 tys. zatrudnionych za granicą na stałe, których na co dzień brakuje w województwie.
I
Przyjeżdżają do domów co miesiąc, dwa, pokręcą się kilka dni czy tygodni, przekażą pieniądze niczym alimenty – i z powrotem. Wahadłowi. Drugie tyle wyjeżdża co roku do prac sezonowych i wakacyjnych. – Brakuje nam wykwalifikowanej kadry, co staje się istotnym hamulcem rozwoju regionu – mówi Józef Kotyś, wicemarszałek województwa opolskiego.
To oznacza kiepskie perspektywy dla młodych Opolan, a to z kolei nakręca nową spiralę wyjazdów za pracą i dobrą płacą. Nęcą też dwie ogromne i dynamiczne metropolie: katowicka i wrocławska. Te, które pod koniec lat 90., kiedy ważyły się losy administracyjnego ustroju kraju, chciały podzielić Śląsk Opolski między siebie. Opolszczyzna z determinacją broniła wtedy swojej samodzielności, ale czy to kieszonkowe województwo ma i dzisiaj rację bytu?
– Ma, bo gdyby tylko duży rozmiar dawał gwarancję sukcesu, nie byłoby takich państw jak Luksemburg – tłumaczy wicemarszałek Kotyś. Mówi, że Opolszczyzna ma problemy, ale nie ma kompleksów. – Podziwiamy rozwój Wrocławia, ale proszę pojechać 20 km za miasto i dalej, na wieś i do małych miasteczek – to inny świat.