Według dostępnych statystyk, tylko 23 proc. mieszkańców wsi zagląda do Internetu (w wielkich miastach już 60 proc.), 15 proc. osób ma Internet w domu (w miastach – ponad połowa). Tylko jedna trzecia mieszkańców wsi czytuje czasem gazety (58 proc. w miastach). Zaledwie co dziesiąte dziecko chodzi do żłobka lub do przedszkola; tylko połowa 20-latków uczy się w szkole pomaturalnej, zawodowej lub studiuje (w miastach 80 proc.). Człowiek wiejski wymienia myśli z sąsiadem pod sklepem spożywczym, na przystanku, po mszy. Innych ofert brak.
Alek Tarkowski, socjolog z think-tanku Michała Boniego, współautor raportu „Polska cyfrowa”, tłumaczy, że czym dla upowszechnienia sportu mają być Orliki (budowane teraz w każdej gminie boiska piłkarskie), tym dla życia społecznego powinny być biblioteki. A nawet więcej: centrami cywilizacyjnymi.
Kelner z książką
Zamiar ambitny, zważywszy jak wygląda mała polska biblioteka w 2010 r. Mimo systematycznego łączenia kolejnych placówek i filii wciąż jeszcze mamy w Polsce 8,5 tys. publicznych bibliotek i 15 tys. bibliotekarzy; trzy czwarte z nich pracuje na wsi. Weźmy na przykład Wysokie przy trasie terespolskiej, gdzie mieszka 500 rodzin. Nie ma ani sklepu, ani nawet przystanku autobusowego, ale działa niewielki punkt biblioteczny, który zgodnie z ustawą o bibliotekach z 1997 r. nie może być zlikwidowany. Samorządy nie mogą całkiem zlikwidować bibliotek, ale mogą je głodzić. Salka dawno nieremontowana, jeden komputer. Ale dzięki zaangażowaniu prowadzącej, Magdy Karwowskiej, biblioteka jest czynna nawet zimą (większość wiejskich placówek wtedy nie działa).
Gminne biblioteki gnieżdżą się zwykle na 100 m kw., ich filie na 50. W co trzeciej nie ma toalety, w połowie brakuje krzeseł.