Fotel króla futbolu jest zajęty od lat, właściwie obowiązuje dwuwładza, bo spór o to, czy większy był Pele, czy Diego Maradona, jest nie do rozstrzygnięcia. Z dogmatem pierwszeństwa Pelego i Maradony się nie dyskutuje – trochę ze szkodą dla innych znakomitych piłkarzy, od Alfredo di Stefano, przez Johana Cruyffa, po Ronaldo – ale pojawienie się potencjalnego dziedzica zawsze wywołuje poruszenie. Kandydat do tronu musi mieć to coś – geniusz, szósty zmysł, uwodzicielską lekkość ruchów. I musi z tego robić użytek na co dzień.
Pokłonom przed Messim nie ma końca. Dziennikarze w Hiszpanii przyznają, że brakuje im przymiotników, by opisać wyczyny Argentyńczyka. Napastnikom zawsze najbliżej do miejsca w historii i sercach kibiców, a Messi gra romantycznie, pięknie dla oka, ale jednocześnie ma w sobie coś ze świetnie zaprogramowanego automatu – jest efektywny, metodyczny, precyzyjny do bólu. Zdobył już w tym sezonie 40 goli, same ważne, bo Barcelona nie gra meczów o nic. Tak jak rozpływano się nad nim, gdy wbijał rywalom po trzy, cztery bramki, tak teraz, gdy nie jest tak skuteczny, mało kto ośmiela się go skrytykować, bo cisza w jego wykonaniu na ogół zwiastuje burzę.
Taniec z piłką
Piłka jest jego najlepszą przyjaciółką. Dbał o tę przyjaźń od małego, bo nigdy się z nią nie rozstawał. Kopał ją na podwórku, na szkolnym korytarzu i w czasie obiadu pod stołem, aż zrósł się z nią w jedną całość. Były trener reprezentacji Argentyny Carlos Bilardo powiedział, że po zrobieniu Messiemu zdjęcia rentgenowskiego okazałoby się, że jego lewa stopa zakończona jest okrągłym przedmiotem.