Zły czyn dopadł cię jak nagła choroba. Zaraził cię nóż w twojej dłoni, rewolwer, który wycelowałeś w innego człowieka, pięść, którą zadawałeś ciosy. Skierowano cię do wrocławskiego zakładu karnego przy ul. Kleczkowskiej. Kiedyś pewien oczytany i przewrotny skazaniec w liście do dziennikarza nazwał to więzienie Diabelską Górą. Chorych na gruźlicę bohaterów „Czarodziejskiej Góry” Tomasza Manna izolowano w sanatorium Berghof w alpejskim Davos. Tam pokonywali kolejne piętra wtajemniczeń i skupieni na wsłuchiwaniu się we własny organizm nawet nie zauważyli momentu, kiedy świat ludzi zdrowych przestał mieć znaczenie, właściwie już nie istniał.
Na Diabelskiej Górze, wśród półtora tysiąca dotkniętych lżejszymi przypadłościami – złodziei, włamywaczy, malwersantów – odnalazłeś ze trzystu podobnych do siebie, nieuleczalne przypadki, czyli tych, którzy zadali innym śmierć. Dla nich świat poza kratami też już nie istniał. Liczył się tylko rytm dnia: śniadanie, obiad, kolacja. Spacer, gimnastyka, telewizor. Rozmowy pod celą. Czasem widzenia z bliskimi. I chroniczne poczucie pustki.
Skupiłeś się na sobie. Dniami i nocami rozmyślasz o niezasłużonej krzywdzie, która cię spotkała. Psychologowie określają twój stan syndromem wyparcia. Winisz wszystkich poza sobą. Nie ty trzymałeś nóż, nie ty zadawałeś ciosy. A nawet jeśli to byłeś ty, wszystko działo się poza twoją wolą. Jeżeli na początku kłamałeś, przekonując do swojej wersji, teraz już nie kłamiesz – wierzysz w nią coraz mocniej.
Przeszłość
Koreańczyka (dożywocie z możliwością warunkowego zwolnienia po 35 latach) na Diabelską Górę wysłano w 1998 r. za zastrzelenie pięciu młodych mężczyzn. Kucharza (dożywocie z warunkowym po 25 latach) w 2002 r. za oderżnięcie głowy człowiekowi na wrocławskiej ulicy.