Gdy scenę ogląda się zza pleców Maćka Chełmickiego, to widać dokładnie mistyfikację. Maciek wyjmuje pistolet zza koszuli, obraca się i idzie w kierunku towarzysza Szczuki. Potem unosi broń, ale nim zdąży pociągnąć za cyngiel, pierś sekretarza eksploduje i tryska krwią.
– Wygląda na to, że pirotechnik zbyt wcześnie odpalił ładunek – mówi Dariusz Jankowski, współwłaściciel studia TPS, który obliczył, że kula przeszywa serce Szczuki dokładnie o pięć klatek za wcześnie. Przez pięćdziesiąt lat od nakręcenia „Popiołu i diamentu” nie dało się tego naprawić i dopiero Jankowski postanowił ten błąd wyeliminować. – Trzeba było wystrzał opóźnić, a potem zsynchronizować go z wybuchem pirotechnicznym – tłumaczy. To duże wyzwanie. Zwłaszcza że po tylu latach nie można nakręcić dubla. Jankowski odtworzył tę scenę w komputerze. Podzielił obraz, dorobił brakujące klatki, dopasował obie części tak, by widz nie odczuwał dyskomfortu. Praca nad 5 klatkami, które na ekranie pojawiają się na 1/5 sekundy, zajęła studiu TPS trzy dni.
Po takiej operacji sadza się reżysera przed ekranem i pokazuje dwie różne wersje tej samej sceny: tak pół wieku temu zostało to sfilmowane, a tak dzisiaj zostało naprawione. – Staramy się twórcom niczego nie narzucać, ale pokazać różnicę, by mogli sami zdecydować, co im się bardziej podoba – mówi Jankowski, dodając, że twórcy zwykle nie mają żadnych wątpliwości. Nawet Andrzej Wajda uznał, że śmierć towarzysza Szczuki lepiej wygląda po rekonstrukcji cyfrowej. A to tylko ułamek z ponad 139 tys. klatek filmowych, które przy tej okazji zostały naprawione i przeniesione do świata cyfrowego.