W Gryfowie na Dolnym Śląsku obecność gimnazjalistów na mszach przed bierzmowaniem ksiądz sprawdzał czytnikiem linii papilarnych. To jeszcze świątynia Ojca – pytali wierni – czy już dom Wielkiego Brata? Księdzu wolno przy liczeniu owieczek użyć technik biometrycznych. Nie może tego już zrobić pracodawca, który chciałby sprawdzać załogę.
Trzy lata temu zaczął się u nas boom na czytniki, dają bowiem pewność, że pracownik rzeczywiście przyszedł do zakładu i zaznaczył swoje wyjście. Ale pod koniec minionego roku NSA uznał, że naruszają one kodeks pracy i ustawę o ochronie danych osobowych. Są więc nielegalne.
– Nasze prawo nie nadąża za rozwojem technologii informatycznych – komentuje werdykt dr Arkadiusz Lach, adwokat, specjalista w dziedzinie prawa nowych technologii z Wydziału Prawa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu (stypendysta POLITYKI w 2004 r.).
Monitorowanie w pracy
Prawo pracy jasno określa zakres danych, jakich szef może żądać od kandydata lub pracownika: imię, nazwisko, PESEL, data urodzenia, miejsce zamieszkania, wykształcenie i przebieg zatrudnienia. Reszta jest prywatną strefą zastrzeżoną. – Sąd orzekł, że wszelkie wykroczenia poza tę listę są niedozwolone; nawet za zgodą pracownika – mówi Lach.
Werdykt NSA dotyczył spółki LG w Mławie, która za pomocą czytników linii papilarnych prowadziła rejestrację wejść i wyjść pracowników. Zawodzą bowiem karty elektroniczne. Nawet w górnictwie, gdzie możliwości ukrycia nieobecności pod ziemią albo wcześniejszego opuszczenia miejsca pracy są ograniczone. – Odbijanie karty za kolegów to prawdziwa plaga – narzeka dyrektor śląskiej kopalni.