Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Co powódź powiedziała nam o Polsce i Polakach? (cz.III)

Piotr Małecki / Napo Images
Po trzecie powiedziała nam, że Polska jest obwałowana, ale głupio.

Dobrze by było, gdyby kataklizm zmusił wreszcie polityków do namysłu nad strategią ochrony przeciwpowodziowej naszego kraju, bo jedno, co na pewno wypłynęło na tej ponurej fali, to całkowity anachronizm obecnej koncepcji. Najkrócej rzecz ujmując: poszkodowanym zawsze się wydaje, że winne są kiepskie wały i niewybudowane zbiorniki retencyjne. Więc się ich domagają, a politycy obiecują. – Tymczasem klasyczna hydrotechnika, polegająca na budowie wałów i zbiorników retencyjnych, nie przynosi spodziewanych efektów. Środki techniczne nigdy i nigdzie nie są w stanie uchronić nas przed powodzią w stu procentach. Dają też złudne poczucie bezpieczeństwa – mówi prof. Artur Magnuszewski, hydrolog z UW.

Wydaje nam się, że jesteśmy jakoś szczególnie wystawieni na powodzie. To nieprawda. W Austrii, Czechach, Niemczech powodzie bywają równie groźne. Podobnie w USA. Dopiero co była tam potężna powódź w Tennessee. Bardzo często wylewa Missisipi. 

Katastrofy powodziowe ostatnich lat (Missisipi 1993 r., Ren 1993 r. i 1995 r., Odra 1997 r., rzeki Anglii i Szwajcarii 2000 r., Dunaj i Łaba 2002 r. i in.) w pełni potwierdziły w rozwiniętych krajach całkowity odwrót od dotychczasowej, zorientowanej na hydrotechnikę, strategii ochrony przeciwpowodziowej.

Zaledwie miesiąc przed powodzią na zlecenie Kancelarii Sejmu generalną ekspertyzę stanu bezpieczeństwa wodnego w Polsce opracował hydrolog dr Janusz Żelaziński. Alarmował, że podstawowe dyrektywy UE dotyczące zarządzania zasobami wodnymi i ochrony przeciwpowodziowej nie zostały przeniesione do polskiego porządku prawnego.

Reklama