Wybiera się pani na Kongres Kobiet?
Będę gościem. Choć należę do Rady Programowej, nie mogłam się zaangażować w organizację. Pochłonęła mnie praca. Ale mentalnie bardzo mi blisko.
Zbierała pani podpisy pod projektem ustawy o parytetach?
Do tego mam ostrożny stosunek. Myślę, że większy sens niż prawne regulacje dotyczące udziału kobiet we władzy ma ewolucyjne zmienianie postaw. Asymetrię w traktowaniu kobiet i mężczyzn widzę przede wszystkim w innych obszarach niż polityka. Uderza mnie, że aktorki zarabiają 20-25 proc. mniej niż aktorzy. W teatrze Ateneum, kiedy tu przyszłam, w zespole było 8-9 aktorek od pięćdziesiątki wzwyż, najwybitniejsze nazwiska. I tylko jedna z nich miała maksymalną gażę. Jednocześnie maksymalne gaże miało 9 aktorów, mimo, że zawodowo niekoniecznie byli najlepsi. Ja też zarabiam 20 proc. mniej niż mój poprzednik. Nie zakładam, że ktoś ma złą wolę. Ale uważam, że trzeba przede wszystkim pracować nad świadomością.
Trudno być kobietą aktywną w Polsce?
Częstym problemem kobiet, które są szefami, jest udowadnianie dzielności na drodze Zosi-Samosi. Poza tym – to takie kawiarniane slogany, ale jest w nich jakaś trafność – mężczyźni-szefowie szukają kompetencji i władzy, kobiety - obowiązków i narzędzi, problemów do rozwiązania. Kobietom jest też przypisywana odpowiedzialność, pewnie siłą rozpędu, bo to one głównie są nią obarczone w sytuacjach rodzinnych. A największy problem jest z harmonią: godzeniem satysfakcjonującego życia zawodowego ze spełnionym życiem rodzinnym.
Powiedziała pani kiedyś, że pogodzenie życia zawodowego z macierzyństwem jest niemożliwe. Smutno to zabrzmiało.
Bo ja straszliwie cierpiałam, gdy musiałam wrócić do pracy.