W Warszawie można tego lata legalnie opalać się w parkach, co dotychczas było w sprzeczności z hasłem „Szanuj zieleń”, nie gnieć kocem. Ucieszy to doggersów, bo przysporzy im publiki.
Jeden z uczestników dyskusji o doggingu w Internecie wyjawia, że dziewczyna zrobiła mu seks na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich w biały dzień, tak ją sparło, a drugi, że na stojąco w galerii handlowej, przy dobrym też jednak oświetleniu, jeden facet się przyglądał, jak się okazało, sprzedawca. Porą preferowaną jest wszakże zmrok, sam w sobie ekscytujący, jednak nie za gęsty albo rozpraszany światłem latarni. Miejscem preferowanym zaś, według badań firmy Durex, samochód – 47,8 proc., park – 30,7, plaża – 25,6, ogródek – 23,1, toaleta publiczna – 14,1, środek komunikacji – 6 proc.
Grunt, żeby było widać. Dogging wymaga przypadkowo przechodzących obok kopulowania albo takich, którzy wiedzą z Internetu o danym spotkaniu chętnych w parku, więc przyszli, jak się w doggerowym języku powiada – podłączyć się (czynni) lub popatrzeć (bierni), własną akcję odkładając ewentualnie na później. Trzeba było widzieć miny przechodzących – cieszy się internauta, wyjaśniając, że zwykły seks w domu tego nie zapewnia, trudno przecież zaprosić mamę do oglądania. „Ta adrenalina daje takiego kopa, potęguje podniecenie do takiego stopnia, że tylko ten, kto to przeżył, potrafi zrozumieć, o czym mówię”.
Opatrzyło się
O ryzyko chodzi. Przechodzień może zatelefonować po policję lub straż miejską, więc kiedy się widzi, że wzburzony wyciąga komórkę, trzeba szybko dochodzić i wiać, bo mandat za obrazę moralności w miejscu publicznym wynosi 1500 zł, co więcej, można mieć sprawę w sądzie grodzkim.