Późne popołudnie, żwirowe boisko do gry w pétanque. Siwy pan w kaszkiecie przykuca i wprawnym ruchem wyrzuca stalową kulę. Ta upada, chwilę się toczy i zatrzymuje tuż przy małej kolorowej kulce. – Nasza trzyma, Gabriel – mówi dziadek w swetrze. Do narysowanego na ziemi kółka wchodzi kolejny staruszek. – Edmund, strzelaj – instruuje partner. Dziadek rzuca, jakby od niechcenia, ale jego kula idealnie trafia w kulę przeciwnika, wybija ją, a sama nieruchomieje. – Karo! – wszyscy z uznaniem kiwają głowami. Siedzący na ławce pan z pieskiem tłumaczy, że w pétanque chodzi o to, by jak najwięcej swoich kul ustawić blisko tej małej, zwanej cochon (świnka, prosiaczek) lub bouchon (szpunt). Gra się w tripletach, duetach lub solo. W trójkach każdy z graczy ma dwie bule, więc teoretycznie można zdobyć 6 punktów. Sztuka polega na tym, by przeciwnikom w tym przeszkodzić. Karo jest wtedy, gdy dobrze ustawioną kulę przeciwnika się wybije i na jej miejscu zostawi swoją. To się udaje tylko mistrzom, i to nie zawsze, ale tu grają mistrzowie.
Czasami przy grze pojawia się butelka pastisu, a przy nieudanym rzucie temu i owemu wymknie się siarczyste sacrebleu. Obrazek jak z południowej Francji. Nic dziwnego – wszyscy gracze urodzili się tam i chodzili do szkół, zanim rodzice podjęli decyzję o powrocie do Polski. Jedlińska tradycja gry w bule sięga zatem późnych lat 40. XX w., podobnie jak historia tutejszych Francuzów.
Dwa razy za chlebem
Emigracja do Francji zaczęła się 3 września 1919 r. wraz z podpisaniem konwencji otwierającej granice. Francuskie kopalnie na gwałt potrzebowały rąk do pracy, a przerażające opisy ciężkiego losu górników, pióra Emila Zoli, nie były znane wyjeżdżającym na kontrakty Polakom; ci zresztą i tak by zaryzykowali – kopalnie gwarantowały mieszkanie i zarobki.